Vogue bez retuszu.

Brytyjski „Vogue” ujawnił właśnie nową, lipcową okładkę. Numery wakacyjne są najmniej prestiżowe w kalendarzu, zapomnijcie, że zobaczycie Beyonce, Adele czy Angelinę Jolie na okładce najskromniejszego objętościowo wydania w roku, wypełnionego zdjęciami ekskluzywnych ośrodków wypoczynkowych i sesjami na egzotycznych plażach. Zresztą, chyba tylko na plaży można z godnością po raz piętnasty czytać: „I ty możesz mieć wspaniałą opaleniznę” albo – w najlepszym wypadku – „Mój rok taniej podróży z plecakiem (oczywiście z nowej kolekcji Burberry)”. W mieście kartkuje się taki numer bezrefleksyjnie i odkłada na półkę, bo oczywiście kupić trzeba, by nie psuć kolekcji.

Czasy, kiedy okładka magazynu takiego jak „Vogue” służyła tylko temu, by pokazać piękną dziewczynę w pięknych ubraniach, minęły – w większości edycji tytułu – bezpowrotnie. A wielkiej promocyjnej machiny, jaką są dziś okładki magazynu, nie zatrzymują nawet wakacje. Stąd na okładce brytyjskiej edycji zaczyna się właśnie promocja trzeciej części filmowych przygód uwielbianej przez widzów i czytelników Brytyjki, Bridget Jones. I stąd, po latach, na okładki wraca Renee Zellweger, odtwórczyni tytułowej roli.

Vogue-July16-cover-vogue-02june16-print_b

Kiedy niezobowiązująco rzuciłam okiem na tę okładkę pierwszy raz, przyszła mi do głowy tylko jedna myśl – o matko, jaka ona jest stara. Nieładnie, wiem. Ale ta refleksja pociągnęła kolejne. Czy mnie kiedyś uderzyły w śliczną główkę roczniki z górnej półki, 2005 – 2007, że uważam 47-letnią aktorkę za „starą”? Jak w takim razie określiłabym, powiedzmy, Jane Fondę na okładce magazynu? Skarciłam się w myślach od razu, a potem spojrzałam drugi raz. No i co ja mogę powiedzieć – Zellweger wygląda na tej okładce okropnie i staro, przykro mi.

Pytanie, co dalej. Sama marudziłam na tym blogu niedawno, że dwa miesiące temu ten sam magazyn zrobił na okładce z czterdziestoletniej Kate Moss dwudziestolatkę. I że po co i dlaczego, skoro Kate dumnie nosi swoje zmarszczki, uwielbia pić, palić, opalać się i robić wszystko, co nie odmładza cery, nawet supermodelki. Moss to akceptuje, ale tytuły prasowe niekoniecznie, chyba że brukowce, te z kolei uwielbiają „starą” Moss – im bardziej niekorzystne ujęcie, tym dla nich lepiej. Ale świat mody? Świat mody nienawidzi zmarszczek bardziej niż węglowodanów. I o jednych, i drugich zapomniał. Z pierwszymi wygrał z pomocą photoshopa, z drugimi radzi sobie z pomocą jarmużu.

Tak odzwyczaiłam się od widoku dojrzałej urody na okładce magazynu takiego jak „Vogue”, a Renee wygląda na tym zdjęciu mniej korzystnie niż, powiedzmy, Julianne Moore czy Meryl Streep, nieliczne kobiety w dojrzałym wieku, którym udało się zagościć na okładkach tytułu, że nie umiem nawet kibicować – super, że widać jej zmarszczki, jej wiek i tak dalej. Zamiast tego widzę bezbarwną kobietę, która nie reprezentuje sobą – na tym zdjęciu – nic, za czym stoi „Vogue”. Bo „Vogue” to obietnica. Te strony są lepsze niż życie. I dlatego tak przyzwyczaiłam się do tego, że na tych łamach widzę ładniejsze wersje wszystkiego. Ba, nawet głupie buty ładniej wyglądają w „Vogue” niż w mojej szafie! I to jest OK, akceptuję to – chociaż czasem (wspomniany przykład Kate) przeginają. Kobietę „prawdziwą” widzę co rano w lustrze. Dziękuję, wystarczy.

To nie jest wpis przeciwko dojrzałości na okładkach takich tytułów, jestem od tego jak najdalsza! Tak chciałabym doczekać Jane Birkin, Charlotte Rampling czy mojej ukochanej Francoise Hardy na okładce paryskiego „Vogue”, a muszę na niej oglądać Lottie, nastoletnią siostrę Kate Moss, którą z supermodelką łączy mniej więcej tyle co mnie z Anją Rubik – my mamy takie samo imię, one nazwisko. Więc tak, dojrzałe twarze (Catherine Deneuve! Jaki miała wspaniały wywiad w przedostatnim numerze „Porter”) zawsze. Ale z pomysłem. Pomysłem chyba innym niż „Słynne kobiety odważnie bez makijażu” i – jednak – inaczej niż „Słynna kobieta, która poprosiła nas o to, byśmy nie retuszowali jej zmarszczek”.

Fajnie. Tylko czemu wybrali dla niej sukienkę gospodyni domowej z amerykańskich przedmieść lat 50. poprzedniego wieku. I, czego najbardziej mi żal, dlaczego nie dostała żadnej roli do odegrania na tej okładce, roli innej niż pani siedząca na ganku i patrząca rozmarzonym wzrokiem na biegające wokół niej wnuki. Bo to nie jest „prawdziwa” Renee Zellweger. Aktorka w życiu prywatnym nosi się do bólu zwyczajnie. Dresy, jeansy, wygodne buty, zero makijażu. To jest wersja redakcji. Tak ich zdaniem wygląda naturalna 47-letnia kobieta, kiedy da jej się ładną (?) sukienkę. Gdybym była 47-latką, poczułabym się urażona. W dzisiejszych czasach czterdzieści to nowe trzydzieści. Nie ma potrzeby odwieszać seksu, spontaniczności i charakteru na wieszak. Lepiej zostawić tam te szkaradną sukienkę (strasznie mi się nie podoba, jak już pewnie zauważyliście).

Przepraszam, ale to nie jest „Vogue”. A Zellweger to nie jest rasowa Paryżanka, która obroni proste zdjęcie tym, że jest stylową kobietą, której nie zaszkodzi żadna stylizacja, czy jej brak. Renee zawsze była dość nieporadna medialnie, to nie jest zwierzę show-businessu, zresztą tego wielkiego medialnego cyrku nie lubi. I dobrze, nie musi. I rozumiem zobowiązanie promocyjne, przecież to nie jej wybór, tylko producentów filmu. Ale pamiętam doskonale, jak wspaniale fotografował ją amerykański „Vogue”, między innymi wysyłając na tydzień pokazów couture do Paryża. Oni jednak zobaczyli to, czego brytyjska redakcja nie potrafiła. Że aktorce trzeba trochę pomóc. Nie każde piękno krzyczy do obiektywu „Tu jestem”. Nawet jeśli woła sam Patrick Demarchelier, wspaniały fotograf, autor zdjęcia.

Potencjał był spory. Coraz rzadziej zdarzają się „Vogue” nieoczywiste wybory okładkowe, a Zellweger zniknęła na lata. Powrót aktorki, dojrzałej o kolejne doświadczenia, przeżywane prywatnie, po cichu, mógł być niezłym strzałem, ileż można czytać o tym, że Karlie Kloss piecze ciastka, Christy Turlington ratuje świat, a Cindy Crawford uwielbia swoją pięćdziesiątkę. To jest sesja, której byłam naprawdę ciekawa, Zellweger była wielką gwiazdą, jest oscarową aktorką. A zamiast tego dostałam dużo zmarszczek i trochę eyelinera. I tu nie chodzi o to, czy Renee wygląda na swój wiek, czy na więcej niż wskazuje metryka. Wygląda po prostu nieładnie, nieatrakcyjnie. A to nie jest „Vogue treatment”. To jest „real life treatment”. Kiedy kartkuję ten magazyn, rzeczywistość musi poczekać, nieważne, kwadrans, godzinę. A tutaj, patrzę na tę kobietę i nie, nie widzę każdego uśmiechu, orgazmu, zapisanego gdzieś na twarzy zdarzenia, momentu szczęścia, jak lubię sobie tłumaczyć zmarszczki. Widzę wszystko to, o czym myśleć nie lubię, każde rozczarowanie, smutek, ciężar przeżytych lat i zdobytych doświadczeń. Ten uśmiech jest smutny, pusty. Tyra Banks zawsze powtarza, „uśmiechaj się oczami”. W tych nic mnie nie zaprasza, ta kobieta mnie nie intryguje, nie interesuje.

A później otwieram nowy, dziś ujawniony numer magazynu „Porter” i widzę Siennę Miller w lśniącej sukience opinającej skąpo ciało, z drinkiem w dłoni, w frywolnej pozie. To może nie jest prawdziwe życie, ale TO jest „Vogue”.

Porter issue 12 sienna miller (15)

(Fot: Cass Bird)

6 thoughts on “Vogue bez retuszu.

  • 04/06/2016 at 21:29
    Permalink

    Gratuluję języka i tej miłej swobody wypowiedzi. Dziś nie tylko się mówi ale i myśli skrótami, toteż wyrazy uznania! Pozdrawiam. Maciej Kruczyński. Ps:”na ogół kibicuję Panu Wojtkowi , tymczasem stałem się Pani fanem , tak niechcący . „

    Reply
  • 05/06/2016 at 22:27
    Permalink

    Co w takim razie poleca Pani jako lekturę na lipcowe plaże? :)

    Reply
    • 06/06/2016 at 19:06
      Permalink

      Książki, oczywiście!
      A z magazynów, niezmiennie, od pierwszego numeru, „Porter”. Pozdrawiam!

      Reply
  • 08/06/2016 at 12:33
    Permalink

    Pani Aniu, proszę się przyznać, Pani po prostu woli być S.Miller w lśniącej sukience, niegrzeczną Kate, tajemniczą Lou i niedorzeczną Flo i słuchać tego wycia Daydreaming (o pardąsik za złośliwość :-)). A mnie nie interesuje jak Renee wygląda w Vogue, ale czekam na Brrryydz Jones i jej ‚verbal diarrhea’ :-) Pozdrawiam!

    Reply
  • 21/06/2016 at 20:34
    Permalink

    Tak naprawdę nigdy nie interesowałam się modą, żadnymi magazynami itp. Powiedzmy, że przypadkiem trafiłam na tego bloga, ale z chęcią zostanę tutaj na dłużej :) Ta swoboda w pisaniu, wyrażaniu swoich przemyśleń, szczerość jest tu wielkim plusem! Pozdrawiam!

    Reply
    • 21/06/2016 at 20:34
      Permalink

      Bardzo dziękuje, zapraszam po wiecej!

      Reply

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *