Po zdumiewającej popularności, jaką cieszył się ostatni wpis i po zaskakującym w prostocie mailu: „Pani Aniu, może powrzuca Pani więcej niegrzecznych sesji”, pomyślałam, że przecież z przyjemnością. Dziś coś z jednego z moich ulubionych magazynów, „Purple”. Kibicuję od początku (trzynaście lat temu, kiedy to minęło?), zbieram sumiennie, co pół roku przeklinając wagę i rozmiar zakupu. Dziś rzeczywiście wydaje mi się mniej ekscytującą publikacją niż kilka lat temu, ale zasługi nie przemijają – w „Purple” zawsze można było zobaczyć mnóstwo pięknych kobiet, zdjęć i mody oraz, co niestety nieczęste – coś przeczytać. Duże, dobre wywiady. Niechętnie z gwiazdkami, raczej z ludźmi z najbliższego kręgu Oliviera Zahma, redaktora naczelnego tytułu (i osobowości zasługującej na osobny tu wpis), kręgu czy towarzysko – emocjonalnego, czy inspiracji, podziwu i jakości dokonań ze świata szeroko rozumianej sztuki.
„Purple” to zawsze była moda, seks i intelekt (jak bardzo brakuje mi takiego tytułu w Polsce!). Zmieniała się tylko kolejność i proporcje kluczowych składników. Numer, po który sięgam, z jesieni 2009 roku, był bardzo erotyczny. Główna sesja autorstwa Terry’ego Richardsona – a ten do grzecznych nie należy, subtelna Dree Hemingway w zdecydowanie niesubtelnym dziale „Naked” i wreszcie w sekcji „Love” Milla Jovovich.
Nie za bardzo wiem, co jeszcze mogę tu napisać, kiedy cała sesja poniżej. Nie wiem też, co może być piękniejszego niż naga kobieta fotografowana przez swojego (byłego) kochanka. Mam słabość do delikatnej kobiecej urody, tak samo twarzy jak i kształtów i Milla jest tu dla mnie kimś idealnie pociągającym, ale zupełnie niewulgarnym, nawet w bardziej wyzywających pozach. Uwielbiam patrzeć na komfort jej nagości, pewność siebie odkrytą na nowo, po tym, gdy o ciało dane przez naturę musiała po porodzie zawalczyć niemałym nakładem sił. Wyraźnie paryskie mieszkanie jest tu tylko dodatkiem, który cieszy moje dożywotnio już chyba stracone oczy. Kto wzroku z wrażeń nie straci, cały wywiad z Millą do przeczytania tu.
Fot: Mario Sorrenti
Nie przepadam za estetyką Terry’ego Richardsona (te obskurne róże i błękity), ale ta klasyczna sepia jest przepiękna. Dobra sesja. Pani Anno- chcemy więcej! :)
Będzie więcej!
Jeszcze dodam, bo z tekstu to nie jest jasne – autorem zdjęć Milli jest Mario Sorrenti.
E, tam. Te zdjęcia nie są niegrzeczne. One są piękne, a piękno nie może być niegrzeczne!
Dokładnie. Sformułowanie ‚niegrzeczny’ w kontekście bielizny, ubioru czy właśnie zdjęć jest według mnie nieco zabawne. Niegrzeczny jest ktoś, kto nie odpowiada na ‚dzień dobry’ :) Piękna sesja i tak, poproszę więcej! Tekstów również, bo czyta się Panią z przyjemnością.
Cudna!
Pani blog robi się co raz bardziej interesujący :)
Czy jest możliwość, większego formatu zdjęć? lub jakiś link, gdzie mogłabym takie zobaczyć? w powiększeniu są naprawdę malutkie, a jest się czym zachwycać, piękne zdjęcia
Mozna znalezc w sieci skany gorszej jakosci ale za to zdecydowanie większe. Po wpisaniu nazwiska Milli i Purple FW 09 powinno wyskoczyć. Pozdrawiam!
Każda kobieta powinna kiedyś sama wziąć aparat i na wzór tych zdjęć zrobić podobne sobie. Bez względu na figurę, blizny, pieprzyki, wielkości i proporcjonalności. Można żyć ideałami obrobionymi w programach graficznych do publikacji, ale życie ma się jedno i takie zdjęcia należą się każdemu :) Emilia
Święte słowa!
Najpiękniejszą twarz ma na tym zdjęciu gdzie jest zawinięta w kołdrę! Przedostatnie jest jakieś nijakie, ale pozostałe wszystkie bardzo mi się podobają. :)
Nie ma co się rozpisywać, piękne i już!!!