Czytam.

To mój pierwszy wpis od czasu tego o starcie polskiej edycji „Vogue” – dziękuję za wszystkie komentarze, tu, na moim facebooku i na instagramie. Teraz, kiedy minęły dni i od premiery tytułu, i od mojego wpisu, gdy przez moje ręce i oczy przeszły kolejne eleganckie marcowe tomy wypełnione modą, myślę, że jednak byłam dość bezpieczna w tym wpisie. Trochę jak ten pierwszy numer. Chciałam jednak uciec tej typowej polskiej skłonności krytykowania wszystkiego, tylko dlatego, że można. Zawsze sobie myślę – jak jesteś taki mądry, pokaż, że można lepiej. Ponieważ nie szefuję wielkiemu tytułowi, uznałam, że jest granica mojej krytyki i ją postawiłam.

Ale tak się składa, że w tym samym czasie odbyłam dwugodzinną podróż w całości spędzoną z nowym numerem mojego ulubionego „Porter”. I to jest jednak przepaść. Modowa, dziennikarska, każda. To taka przyjemność, nie przeglądać gazety modowej, tylko ją po prostu przeczytać. Nie czuć się upokorzonym tym, że redakcja uważa, że kobieta wydająca pół pensji na nowe buty to głupia kobieta (gdy jest co najwyżej lekko nierozważna), więc nie należy się jej porządny tekst, bo i tak nie będzie nim zainteresowana. Teksty w „Porter” są długie, staranne, ciekawe i w najlepszym znaczeniu może nieekscytującego słowa – rzetelne.

Najbardziej z lektury nowego numeru została mi w pamięci piękna sesja Alexy Chung. I tak, również towarzyszący jej tekst.

Zacznijmy jednak w innym miejscu. Kilka tygodni temu marka Sonia Rykiel zaproponowała okolicznościową minikolekcję „Manifesto”. Gra słów, skojarzeń, zabawy literami „S” i „R”, ale i coś poważniejszego – nawiązanie do zdarzeń z francuskiego maja 1968, roku, w którym projektantka otworzyła zresztą swój pierwszy butik. Kolekcja, jak kolekcja, wpisująca się w DNA Sonii Rykiel oraz każdy stereotyp „modnej Paryżanki”, nie o tym. Uderzyły mnie zdjęcia ją promujące oraz wystrój pop-up’ów (także w Warszawie), a konkretnie te straszne książkowe makiety.

Teoretycznie nic w temacie tego, co wykorzystuje się do sprzedaży mody nie powinno mnie już szokować i dziwić. Kampanie Sisley Terry’ego Richardsona, Dolce & Gabbana Stevena Kleina, mnóstwo zdjęć reklamowych Toma Forda… Nie mówiąc o całym efekcie Benettona. A jednak wydało mi się to zwyczajnie okropne, książki jako tło do sprzedawania swetra za 500 euro. Sztuczne, narysowane, wycięte z kartonu. Potem postawione w kilkunastu miastach, by – wciąż jako atrapa – służyć jako tło do instagramowych selfie. Książki to nie ananasy, flamingi, filodendrony czy cokolwiek jest aktualnie supermodne jako wystrój domu oraz tło społecznościowego zdjęcia. Zawsze tak bardzo bronię mody jako sztuki, imponującego biznesu, wielu rzeczy, z których żadna nie jest czymś durnym czy pustym. Ale w takich momentach wysiadam, naprawdę. Byłam tym zażenowana. W tym samym czasie, już z głównej kolekcji Rykiel, leciały do mnie (przepiękne, nawiasem mówiąc) spodnie. Jedynym gestem niezgody było natychmiastowe odesłanie ich.

Kilka dni później na instagramie wyskoczyło mi zdjęcie Caroline de Maigret, wcale nie takie niewinne, bo promujące Chanel, dom mody, którego jest ambasadorką. I tak, Caroline, w całym swym nieuczesanym pięknie, stoi na tle (własnej) biblioteki.

smocking-2017-12-20-photo-00000445

I nic mnie tu nie razi, bo Caroline ma dyplom z literatury francuskiej, jest oczytaną, inteligentną, błyskotliwą kobietą z pasjami, karierą, bogatym życiorysem, ba – nawet z, nazwijmy to, „rodowodem”. Całe zdjęcie jest tu komunikatem – Chanel noszą kobiety szlachetne. Nie w moralach – w to Francuzi nigdy się nie wtrącają. W urodzie, w osobowości, w zainteresowaniach. Idealnie połączenie marki i ambasadorki. W tym sensie, za żadne skarby nie stanęłabym na tle książek czy płyt z dykty. Bo to nie jestem ja. Bo to są dla mnie rzeczy bardziej wartościowe niż mój ukochany łańcuszek Cartier, którym właśnie się bawię. I za takie będzie je miała każda, ubrana nawet w najdroższe ubrania, inteligentna kobieta. Stąd moje wkurzenie, że Sonia Rykiel zaproponowała minikolekcję dla idiotek.

„The Book Club” to tytuł wspominanej sesji Alexy z „Porter” – będzie nam towarzyszyć już do końca wpisu. Gdyby wszystkie te wątki układały się w myśl, że „książki są modne”, byłabym szczęśliwa, ale nie są, przynajmniej w tym kraju, gdzie 160 tysięcy osób wydało 16 złotych na gazetę, ale 40 na książkę wydadzą już bardzo nieliczni. Nawiasem mówiąc, wszystkim rozczarowanym polskim „Vogue” polecam lekturę „No Time To Die” Liz Tilberis – tak robi się gazetę, tak jest się charyzmatycznym redaktorem naczelnym. To jednocześnie bardzo smutna lektura, tytuł jest nieprzypadkowy, Liz ciężko chorowała, ten wątek przeplata się w książce z wątkami dziennikarskimi, zmarła niestety. Ale to, ile tam jest wizji, siły, pasji, determinacji, ambicji, sztuk i sztuczek – wielka przyjemność, naprawdę. Z książki Alexandry Shulman o jej dwudziestu kilku latach w „Vogue” pamiętam niestety tylko, że ciągle psuł jej się bojler. Ze wspomnień Liz najmocniej zapadło mi w pamięć to o pierwszej „jej” okładce amerykańskiego „Harper’s Bazaar” – niczego tu nie zdradzę, tylko dla tej anegdoty warto po tę książkę sięgnąć. O, i zrobiłam niechcący klub książkowy!

Wróćmy jednak na strony „Porter” – wielokrotnie zachwalałam ten magazyn, więc chyba nie ma co się powtarzać, ale gdyby ktoś nie wiedział (jest dostępny w Polsce), to magazyn luksusowego butiku on-line, net-a-porter, redaktorką naczelną jest Lucy Yeomans, która całe lata szefowała brytyjskiemu „Harper’s Bazaar”, wtedy i dziś świetnie łącząc miłość do mody, całego blichtru, który z nią się wiąże z porządnym dziennikarstwem. „Porter” jest zwyczajnie ciekawą gazetą – dla kogoś, kto chce wiedzieć o tendencjach, pooglądać rzeczy ładne. I dla kogoś, kto chce coś przeczytać, coś co nie tylko go nie obrazi, a wręcz zainteresuje. Nie jest to też gazeta „millenialsów” – ani w sensie grupy docelowej, ani w znaczeniu zainteresowań redakcji, co ja akurat bardzo doceniam. Stara szkoła dobrego dziennikarstwa bez kompromisów (nie) godnych skondensowanych intelektualnie nowych czasów.

Alexa Chung jest typową kobietą „Porter” – kocha modę i na tej miłości zbiła niemałą popularność, niczego sobie majątek oraz własną markę odzieżową, ale jest inteligentna, w znaczeniu świetnych wyników w szkole, literatury w domu, w dorosłym życiu, w tym zaklętym kręgu tego, co nas tworzy, obok muzyki, filmów, inspiracji, ludzi, zdarzeń, miejsc i tak dalej. Wciąż ze statusem „it-girl”, jest jeszcze ze świata kiedy jednak trzeba było coś sobą reprezentować, a Alexa podbiła serca nie tylko urodą i wyczuciem stylu, ale także wrodzoną błyskotliwością i tym, jak specyficzne brytyjskie poczucie humoru było odbierane w Stanach, które zresztą dość bezskutecznie próbowała dziennikarsko podbić. O tym, że napisała również książkę, na potrzeby pochlebnego tonu tego akapitu nie zamierzam wspomnieć.

I dlatego nie boli mnie i nie razi, że sesja Alexy w „Porter”, która jest w dużej części promocją jej marki, została zrealizowana w księgarni. Bo Alexa czyta i to jest bardzo prawdopodobne, zobaczyć ją tam, delikatną, elegancką, subtelną, z książką w dłoni, wcale nie na potrzeby zdjęć, tylko tak po prostu, pewnego leniwego popołudnia.

alexa1

Jak widzicie, nie jest na tych zdjęciach sama. I tu wkrada się poziom wyrafinowania, który tak bardzo chciałam zobaczyć w naszym „Vogue” i tak bardzo się rozczarowałam. Towarzyszą Alexie – również pozując w ubraniach z jej kolekcji – poetka Greta Bellamacina i dramatopisarka Polly Stenham. Panie zostały sfotografowane (zresztą pięknie, w charakterystycznym miękkim świetle Toma Craiga) w słynnej londyńskiej księgarni Heywood Hill. Cały tekst jest oczywiście o Chung, ale są w nim także obszerne notki o towarzyszących jej paniach – łącznie z ich wypowiedziami – oraz o miejscu, w którym zrealizowano sesję. Jest także informacja o wystawie prac Virginii Woolf i jej siostry, gdyż – jak dowiadujemy się z tekstu – klimat spotkań Grupy Bloomsbury zainspirował kolekcję, którą podziwiamy na stronach „Porter” (i tak, złożyłam już pre-order na niebieską sukienkę). Ujęła mnie staranność redakcji, bo ktoś musiał wpaść na każdy z tych drobnych pomysłów oraz na ten główny – żeby wykorzystać to, że mamy sesję z nie tylko śliczną, ale i mądrą dziewczyną.

alexa5

I zdaje się, że Alexa to doceniła. Mój najlepszy przyjaciel zawsze śmieje się ze mnie, że „Chung to Anna, której się udało”. I tak, przez wiele życiorysowych zbieżności przyglądam się jej karierze i jej wyborom. Aktualnie, z wiadomych powodów, obserwuję, jak radzi sobie i jak działa jej imienna marka. W związku z tą czujnością, śledzę w miarę na bieżąco jej wywiady i medialne wystąpienia. Nie rusza się bez swojej menadżerki, która zawsze pilnuje, by rozmowa toczyła się po myśli jej klientki. Dla „Porter” Alexa zrobiła wyjątek, o czym również jest w tekście. I tak, to wszystko to wciąż wizerunkowa fikcja, ale przynajmniej mam wrażenie, że mniej wyreżyserowana i „w kontroli”.

A modowy aspekt sesji? W roli głównej ubrania z czwartej kolekcji Chung, która będzie ujawniana na dniach. Plus kilka miłych akcentów, jak sukienka The Vampire’s Wife, marki, której czytelnikom tego bloga przedstawiać nie trzeba. Plus naturalność tych kobiet, delikatność tych zdjęć i ich bohaterek. Zobaczcie na makijaże, na fryzury, jak bardzo to na tych zdjęciach jest, a zarazem tego nie ma. Zawsze uważam, że kluczem do sukcesu marki jest identyfikacja z nią – w tym sensie, kupując rzeczy Alexy Chung, wybierasz też taką kobietę. Trochę dziwną, trochę inną. Trochę zwyczajną, a trochę nie. Subtelną i delikatną, ale nigdy słabą. Naturalną, ale nie zaniechaną. Wybierasz coś osobistego, trochę kradnąc z szafy, ale zostawiając odliczone funty na podłodze. Jest w wielu jej rzeczach też jakaś pokrętna tajemnica, bo grają na granicy brzydoty i seksu, często jednocześnie. Wiele z tych ubrań zadało mi pytanie – gdzie ty w tym pójdziesz? I może nigdy nie odpowiedziałam we właściwy sposób – do księgarni!

23 thoughts on “Czytam.

  • 01/03/2018 at 19:43
    Permalink

    Wpis, który pochłonęłam. Wpis, który z przyjemnością przeczytałam, choć coraz mam wrażenie mniej interesuje mnie moda (może to kwestia pewnego, wypracowanego już stylu?). Ach, Pani Aniu, myślę, ze wiele blogerek i blogerów może się od Pani uczyć, nie słodkiej laurki, ale szczerości i rzetelności! Pozdrawiam!

    Reply
    • 01/03/2018 at 19:45
      Permalink

      Bardzo dziękuję, pozdrawiam również!

      Reply
  • 01/03/2018 at 21:00
    Permalink

    „Aktualnie, z wiadomych powodów, obserwuję, jak radzi sobie i jak działa jej imienna marka.” – czy mamy się szykować na ubrania od Anny Gacek?

    Reply
        • 04/03/2018 at 00:41
          Permalink

          Ja już czekam. Podobnie jak na każdy wpis.
          Szanuje Pani czytelników i jestem pewna, że tak samo będzie z klientami marki.

          Reply
  • 01/03/2018 at 21:34
    Permalink

    Napiszę raz wtóry – uwielbiam tego bloga, te teksty, ich długość, ten język, tę wrażliwość, ten brak błędów (wcale nie taki oczywisty w internetowym świecie, niestety) i to, że jak do tej pory pod każdym wpisem mogłabym się podpisać wszystkimi kończynami, bo tak bardzo z każdym się zgadzam.

    Czytając Autorko Twój wpis dotyczący polskiego Vogue’a także miałam wrażenie, że byłaś dość ostrożna z wyrażeniem stanowczej opinii (tak nawiasem mówiąc, bardzo lubię Twoje artykuły krytykujące jakieś zjawiska/osoby – nigdy bezpodstawnie chamskie i niepotrzebnie hejterskie, zawsze z konkretnymi, rzeczowymi argumentami, a te błyskotliwe i celne złośliwostki…poezja:). Z jednej strony to rozumiem, bo jakże to tak – pierwszy numer, mamy w końcu naszą, polską edycję i od razu tak krytykować? Dajmy redakcji trochę czasu, nie wytykajmy tak od razu błędów, cieszmy się, że mamy w końcu nasze krajowe wydanie i spokojnie obserwujmy rozwój tytułu… Z drugiej strony – bez rzeczowej, szczerej krytyki nie ma rozwoju i jeśli redakcja nie dostanie informacji zwrotnej od czytelników to niestety obawiam się, że nasz Vogue może egzystować w takiej właśnie formie – ot, kolejna gazeta która niczym się nie wyróżnia na tle innych tego typu – trochę ubrań, trochę kosmetyków, trochę tego, trochę tamtego; owszem, czasami dość ciekawe wywiady, ale nic więcej ponad to, co w sumie można dostać kupując Twój Styl, Elle czy podobne tytuły (z całym szacunkiem do tych czasopism). Oczywiście, polska edycja Vogue to nie jest tak zatrważający poziom jak np. Glamour (tutaj znów z całym szacunkiem do tego tytułu:P), ale ja liczyłam na coś „więcej”, pod którym to „więcej” rozumiem pogłębione analizy, stawianie pytań; ponadto przez moje „więcej” miałam nadzieję na czasopismo modowe z prawdziwego zdarzenia i tutaj chyba się zapętlę, bo nie wiem, czy potrafię to dobrze wytłumaczyć… Coś takiego jak Polityka, tyle że o modzie – bo skoro zjawiska społeczne czy polityczne mogą być przedmiotem starannej, rzetelnej analizy, to dlaczego nie mogłaby być nią moda, która nawiasem mówiąc często jest odzwierciedleniem ważnych zmian w społeczeństwie… A może czasami to od z pozoru niewinnych szmatek te zmiany się zaczynają, coś uruchamiają? W każdym razie nie dostałam tego wszystkiego i niestety, po pierwszym numerze mogę podsumować swoje odczucia jako duże rozczarowanie… Ale może naprawdę jeszcze będzie lepiej?

    Bardzo dziękuję za ten tekst i za wszystkie teksty styczniowe, tudzież lutowe. Gdyby tak udało się utrzymać taką częstotliwość pisania, ach, ach, jakie byłoby to wspaniałe. Trzymam kciuki za czas i chęci do pisania:)

    Pozdrawiam serdecznie
    Gonzo Sezamek

    Reply
    • 01/03/2018 at 21:35
      Permalink

      Bardzo dziękuję za ten komentarz – i tak, jest ambitny plan utrzymania częstotliwości – takie słowa bardzo w tym pomagają!

      Reply
  • 02/03/2018 at 10:13
    Permalink

    Z całym szacunkiem dla panny Alexy, jej popularności i statusu „it girl”, myślę, że panna Anna ma więcej do powiedzenia, zarówno w świecie mody i muzyki. Jestem ciekawa tej nowej marki… ;)
    Uwielbiam czytać Pani teksty. Myślałam nawet, że zasili Pani szeregi redakcji wspomnianego polskiego Vogue’a.

    Reply
  • 02/03/2018 at 20:16
    Permalink

    Ależ się cudownie czyta ten tekst!
    Bardzo się cieszę, że znów dość regularnie można liczyć na coś ciekawego do czytania – i obejrzenia.
    Sesja na tle „sztucznych książek” to jakiś koszmar… :/
    Natomiast te z londyńskiej biblioteki – super zdjęcia.
    Bardzo jestem ciekawa ModAnna. :))) Choć trochę sobie wyobrażam, jak te ubrania mogłyby wyglądać.

    Reply
  • 03/03/2018 at 09:34
    Permalink

    Pani Aniu! Jest to mój debiut w zamieszczaniu komentarzy w sieci, a jestem stałą czytelniczką kilku blogów. Zdecydowałam się na ten krok, ponieważ chciałam podziękować za Pani teksty, które są rzeczywiście wyjątkowe na tle innych o podobnej tematyce. Rozumiem, że w tej formie jest również pewna premedytacja, żeby wyselekcjonować sobie grono czytelników, ale to dobrze, nawet bardzo dobrze. I pomimo, że ubrania/dodatki, o których Pani pisze są poza moim zasięgiem, nie zniechęca mnie to do dalszego śledzenia bloga. Traktuję te teksty nie jako przewodnik zakupowy, tylko jako informator kulturalny, idąc tym tropem, że moda to sztuka. Nie przedłużając, jeszcze raz dziękuję za ten doskonały blog (może poza jednym wyjątkiem – poproszę o więcej wpisów). Pozdrawiam, miłego dnia dla Pani i wszystkich czytelników.

    Reply
    • 03/03/2018 at 09:38
      Permalink

      Bardzo dziękuję, tym komentarzem zaczynam dzień, jak miło. Pozdrawiam!

      Reply
  • 04/03/2018 at 14:11
    Permalink

    Każdy wpis jest miła lekturą i wielką estetyczną ucztą oglądając zdjęcia, które Pani publikuje.

    Reply
  • 04/03/2018 at 15:21
    Permalink

    Każdy kolejny tekst, który się tu pojawia, powoduje że jest Pani dla mnie coraz większym autorytetem w świecie muzyki, mody oraz kultury. Dziękuje za to, że ten blog zawiera treści, jakich nie znajduję na większości blogów o tematyce około modowej. Za to, że pomaga Pani nie zbłądzić na manowce głupoty dyktowanej przez „gwiazdy” internetu.
    Pozdrawiam Panią oraz Czytelników i Słuchaczy.
    Do usłyszenia!

    Reply
  • 04/03/2018 at 16:19
    Permalink

    Bardzo lubię to, o czym Pani pisze i to, jak pisze, ale muszę wstydliwie i ze smutkiem przyznać, że bardzo męczy moje oczy ta czcionka przez co już po kilku linijkach muszę robić przerwę, żeby skupić wzrok, nie wiem może jestem jedyna, ale zawsze zwracam na to uwagę i są teksty i czasem niestety książki, które omijam, gdy czcionka mnie męczy

    Reply
  • 04/03/2018 at 17:10
    Permalink

    Uwielbiam w Pani blogu to, że wszystkie teksty emanują olbrzymią wiedzą na temat świata mody, muzyki czy po prostu popkultury. Czuć tę swobodę, znajomość kontekstów, odniesień, a przy tym wszystkim – ma Pani świetne pióro. Mało jest takich miejsc w polskim internecie. Ile dałabym za portal/codziennik/miejsce w sieci pod redakcją Anny Gacek… Ale wiem, mamy bloga! :)

    Reply
  • 04/03/2018 at 21:46
    Permalink

    Pani Anno
    Czy poleciłaby Pani jakiś dobry blog o modzie dla mężczyzn ?

    pozdrowienia

    Reply
    • 04/03/2018 at 22:04
      Permalink

      Hm, może stronę magazynu „Another Man”, Mr Porter oprócz sklepu ma niezły kontent, dział „men” u The Sartorialist, później to już kwestia preferencji, dla kogoś to Duc Dubois, dla kogoś Justin O’Shea… Trzymam kciuki za poszukiwania, pozdrawiam!

      Reply
  • 05/03/2018 at 09:20
    Permalink

    To jest jedyny blog poświęcony modzie, który czytam. Pozdrawiam.

    Reply
  • 05/03/2018 at 21:45
    Permalink

    Witam,

    Uwielbiam czytać Pani bloga, choć na modzie nie znam się zupełnie i czasem nie mam pojęcia o czym Pani pisze. Tak trudno dziś znaleźć pięknie napisane teksty, jest Pani chlubnym wyjątkiem. Odnośnie meritum się nie wypowiem, ale zamówiłem sobie dzisiaj to pismo „Porter”… co Pani ze mną robi :-)

    Reply

Odpowiedz na „Anna GacekAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *