Ech, ta moda. Ani chwili spokoju. Ten wpis powstaje w nieczystości i niespokoju sumienia. Anno! Zasypują cię już wrześniowe numery glossies! Pisz o sensacji ostatnich dni, Balenciaga podziękowała Alexandrowi Wangowi, myśl, kto teraz przejmie stery słynnego domu mody, gdy młody Amerykanin skupia się na budowaniu swojego imiennego imperium. Analizuj okrucieństwo i nieubłagane prawa rynku, utyskuj nad okrucieństwem milionerów, którzy nie pozwalają rozwinąć się talentowi w spokoju, tylko zysk, zysk, zysk! Szaleństwo!
A jednak wrócę do zdarzeń sprzed kilku miesięcy, I’m so last season! W czerwcu dotarła z Mediolanu zdumiewająca wiadomość, że Steven Meisel po raz pierwszy od 1988 roku nie sfotografuje okładki ‘Vogue Italia’. Ta współpraca – jedna z najdłuższych w zmiennym świecie mody, wydawała się czymś tak oczywistym, trwałym i niezmiennym w swej regularnej, comiesięcznej naturze, że wiadomość o jej zerwaniu można nazwać ‘sensacyjną’. Po mieszance zaskoczenia i zdezorientowania przyszła refleksja – ile tego się przez te wszystkie lata uzbierało. Ile niezapomnianych cover stories, ile sfotografowanych supermodelek, superkobiet, wspaniałych kolekcji. Ile momentów mody uchwycił swoim okiem. Ile wykreował nazwisk, bo jest ojcem chrzestnym karier w modelingu. Ile razy przyglądał się światu, jego dziwnym zjawiskom, mistrzowsko w tych obrazkowych komentarzach przemycając najnowsze trendy i kolekcje. Od rasizmu po szaleństwo na punkcie ingerencji w urodę. Od przemocy domowej po kryzys ekologiczny. Od wojny po seks. Kontrowersje nie są mu obce. Ale jeszcze bliższa jest mu umiejętność łączenia mody z rozmachem wyobraźni, wysokobudżetowymi możliwościami i szerszym kontekstem, w jakim pozwala temu funkcjonować.
O tej sesji dawno nie myślałam, została w końcu opublikowana osiem lat temu. A jednak gdy zebrało mi się na wspomnienia współpracy Meisela z włoskim ‘Vogue’, ta przyszła mi do głowy jako ulubiona. I kto wie, czy nie najlepsza. Gdy połączymy kolekcje na jesień 2007, w tym znakomitą Pradę (jedna z najlepszych kolekcji Miucci), kilka świetnych modelek (Lara! Missy! Sasha! Agyness!), dodamy nieograniczone zaufanie redakcji i kilkadziesiąt stron, by myśl rozwinąć, połączymy to z talentem stylisty Karla Templera i głodem Meisela, by kolejny raz wbić kij w to mrowisko, mamy jedną z niezapomnianych sesji ostatnich lat. Opublikowaną w czerwcowym numerze ‘Vogue Italia’ „Supermodels Enter Rehab”.
Pamiętacie jeszcze „Zoebots”? Tak określano dziewczyny stylizowane przez Rachel Zoe, najbardziej medialną amerykańską stylistkę – nie mylić z ‘najlepszą’. Zarzucano jej, że wszystkie jej podopieczne wyglądają tak samo i nie, nie chodziło o nieudolną rotację kreacjami, tylko o uparte dążenie do perfekcyjnego rozmiaru zero, spektakularnie zilustrowane metamorfozą pulchniutkiej gwiazdy reality TV, Nicole Richie. Gwiazdki osiągały efekt wiadomymi sposobami, stąd w latach 2004-2007 (szczytowy okres fenomenu Zoe) byliśmy świadkami wielu katastrof medialnych. Naćpane dziewczęta były łakomym kąskiem dla paparazzich, a każdy dzień przynosił coś nowego. Krocza Paris Hilton i Lindsay Lohan, golenie głowy przez Britney Spears i całe jej załamanie, tajemniczy odwyk Mary Kate Olsen… Myślicie, że czytacie brukowiec? To tylko kronika popkultury połowy pierwszej dekady XXI wieku. Jeśli dziś symbolem rozwydrzeniem młodego pokolenia gwiazdek są sutki na Instagramie, dziesięć lat temu był nim Aderall. Nawet Bogu ducha winna, skromnie obdarzona przez naturę Keira Knightley musiała swoje wycierpieć w tej niekończącej się debacie o fenomenie rozmiaru zero.
Pigułki, pastylki i nielegalne substancje były nieodłączną częścią najgłośniejszych karier. A obok tego torebki Balenciagi, wielkie okulary przeciwsłoneczne i buty na wysokich platformach, uwydatniające chudziutkie nogi. Klony samej stylistki. Hollywoodzki styl boho, nie miał nic wspólnego z natchnioną cyganką, chodziło raczej o obwieszanie się paciorkami od Cartier. Najsłynniejszą gwiazdką tamtych czasów była oczywiście Lindsay Lohan, nastoletnia aktorka, która tak samo szybko zarobiła pierwszy milion, co zeszła na złą drogę. Fotografowana namiętnie, była idealnym nośnikiem marek i metek. Wysyłanie jej darmowych torebek Chanel i tak szło w rubrykę ‚zysk’. Była we wszystkich wysokobudżetowych i niskomoralnych tytułach. A obok jej eskapad do Chateau Marmont równie często można było znaleźć fotorelacje z kolejnych wypraw do klinik odwykowych.
To wszystko, czym żyła wtedy popkultura, jest w tej sesji. Od wspomnianego golenia głowy po wydepilowane części intymne na tylnym siedzeniu limuzyny. Meisel wkrada się do środka, jest jeden krok bliżej niż czytelnicy plotkarskich kolumn. Ale nic nie jest dosłowne. Klinika odwykowa ‘Vogue Italia’ ma klimat głęboko niepokojący. To nie jest wygodny luksus, chociaż nie mamy złudzeń, że pobyt tam kosztuje tysiące dolarów. Ale czai się tam coś niepokojącego, coś co znamy z „Przerwanej lekcji muzyki” czy „Lotu nad kukułczym gniazdem”, a nie z malowniczych krajobrazów kliniki Betty Ford. Czy te dziewczęta naprawdę chcą się zmienić? Czy sesja jogi jest po to, by oczyścić umysł, czy by zachować nienaganną sylwetkę? Czy wygłupy na korytarzu to radość życia, czy wpływ przemyconej nielegalnej substancji? Bo coś jest w nich takiego, co sprawia, że wiesz, że pojechały w najlepszym wypadku na przymusowe wakacje, a nie na spotkanie z nowym, grzecznym stylem życia.
A zarazem nie ma w tym nic z pastiszu czy braku szacunku dla prawdziwych życiowych tragedii. To bardziej puszczenie oka do kultury masowej. Która ma swoje ofiary, wśród nich i Larę Stone, jedną z modelek sesji, która rzeczywiście na odwyku skończyła. A w tym nie ma nic glamour.
Wyśmienity start, pozdrawiam Pani Anno !
Dziękuję!
Nie wiem, jakim cudem znajduje Pani czas i na muzykę i na modę. Cieszę się z tego bloga bardzo! Moda to może nie jest coś, bez czego nie mogę żyć, ale Pani teksty lubię bardzo, i gdyby Pani pisała o gotowaniu (che, che), pewnie też bym czytała.
Kto wie?
Według mnie słabe. Po prostu natrętny zgiełk Pani Anno.
Proszę się nie czuć dotkniętą. Najwyraźniej adresaci bloga (według Pani zapewne target) mają upodobania odmienne od moich.
Spokojnie, nawet mnie Pani nie musnęła. Życzę owocnych poszukiwań idealnego bloga, pozdrawiam.
Super artykuł! Dziękuję bardzo, na pewno wrócę.