W dzienniku zapisałam krótko. 9.8.15. „Horses” na żywo. Poznałam Patti Smith. Chcę spać, ale chcę się jeszcze chwilę tym cieszyć. Bo ona chce się znów ze mną zobaczyć.
Moje wspomnienia nie mogą konkurować z tymi Jeffa Buckley’a („Rozwaliła mój świat”) czy Michaela Stipe’a („Wiedziałem, że chcę założyć zespół”), ale tak, pamiętam oczywiście, kiedy po raz pierwszy usłyszałam „Horses”, słynny debiut Patti Smith. Rok 1996, właśnie wydała „Gone Again”. Płytę naznaczoną pustką po odejściu jej najbliższych – przyjaciół, rodziny, współpracowników, męża. Tyle tragedii upchnąć w jednym życiu, w jednym czasie, myślałam, zaintrygowana, czytając wywiady w „Q” i w „Rolling Stone”. Zapragnęłam mieć tę płytę, naznaczoną nie tylko tym cierpieniem, ale i jakąś godnością. W sklepie na półce, obok świeżo wydanej „Gone Again” stała lekko zakurzona „Horses”. Słyszałam o tej płycie, ale jej nie znałam. Za dużo się działo w muzyce w połowie lat 90., by mieć czas na odrabianie lekcji. Tym razem jednak postanowiłam nie odkładać tego na drugi termin. Kupiłam. Posłuchałam jeszcze tego samego dnia.
„Horses” nie zmieniło mojego świata. Zrobiła to dwa lata wcześniej kobieta, której medialnie, muzycznie może by nie było, gdyby nie albumy takie jak debiut Patti Smith właśnie – Courtney Love. Ale było w tej muzyce coś takiego, że od wtedy, od letniego popołudnia w 1996 roku, jestem fanką Patti Smith. A dziś znam „Horses” właściwie na pamięć.
Wtedy, w 1996 roku, Patti Smith była dla mnie zjawiskiem muzycznym, legendą nowojorskiej sceny, jedną z sił sprawczych punk rocka. Później przyszły kolejne refleksje. O jej stylu, ekspresji, wyzwaniu rzuconym kobiecości, atrakcyjności, płci. Kiedy po raz pierwszy czytałam „Poniedziałkowe dzieci”, lektura potwierdziła to, co intuicyjnie przeczuwałam. To było zaniechanie, ale to nie była abnegacja. Pamiętam, pisała w tej książce o wyszperanym gdzieś ubraniu od Diora. To niby nie pasowało do tej rozczochranej, niedopiętej, niewypolerowanej i niewyprasowanej dziewczyny. A zarazem składało się w pewną całość, kogoś, kto w stylu, jak w muzyce, szedł swoją drogą, ścieżką stawiającą pytania, drażniącą, niespokojną, kwestionującą pewien porządek. Tak w muzyce, jak i w wizerunku. Nie oszukujmy się, on jest częścią fenomenu jakim jest Patti Smith i album „Horses”.
To z nim przyjechała w ten weekend na Off Festival, by czterdzieści lat po premierze zagrać go w całości. Chwilę przed wyjściem na scenę, na festiwalowym backstage’u, wśród gwaru biesiadników i dźwięków dochodzących z festiwalowych scen, podeszła do mnie, by o tych piosenkach i tamtych czasach porozmawiać. Patti Smith… Nagle na wyciągnięcie ręki.
Ściąga okulary, wita się, delikatnie podając dłoń. Patrzy uważnie, zaciekawiona, ale z dystansem. Dokładnie taka, jak ją sobie dziś wyobrażałam. Wysoka, szczupła, z długimi, siwymi, luźno puszczonymi włosami, w ciężkich butach, luźnych czarnych spodniach i takiej marynarce. Bez grama makijażu. Myślę, jak bardzo różnie wyglądamy na tej wielkiej kanapie. Ja, umalowana, uczesana, w pięknej białej sukience, dziewczęca. Ona surowa w swoim stylu, ale nie w rozmowie. Zaśmiała się chwilę po zadaniu pierwszego pytania. Powiedziała, że bardzo jej się podoba. A ja pomyślałam wtedy, jaka to szkoda, że mam tylko siedem minut…
Normalnie tego nie robię. Kiedy ktoś mi mówi: Masz pięć minut na wywiad z x, odpowiadam, dziękuję, poczekam trzy lata, kiedy x będzie miał dla mnie minut dwadzieścia. Ale tym razem czułam, że czekam już zbyt długo. Zbyt wiele było tych nowojorskich spacerów śladami „Just Kids”, zbyt wielkie było wzruszenie, gdy dowiedziałam się, że pracowała w Strand – wspaniałej księgarni i jednym z moich dziesięciu ukochanych nowojorskich miejsc, zbyt często patrzyłam na fotografie Roberta Mapplethorpe’a i zbyt często słuchałam jej płyt, by powiedzieć: nie, nie dość. Chociaż oczywiście, to było nie dość. Siedem minut. I milion pytań w głowie.
Gdy – za szybko, jak zawsze, minęły te wyznaczone minuty, powiedziała tylko: pytaj dalej. Po skończonej rozmowie, po moich podziękowaniach za jej szczególnie cenny w tych warunkach czas, ostatnie słowo należało jednak do niej: You’re very good at what you do. Pomyślałam, że to moment, który długo będę pamiętać. W tym szale walki o każdą minutę, w tym upale i gwarze, w tej kołaczącej z tyłu głowy świadomości, że ona przecież zaraz to przerwie, ona zaraz musi wyjść na scenę, udało mi się ją jednak zaciekawić. Może dlatego, że nie spytałam o słynne okładkowe zdjęcie „Horses”. Ani o równie słynne zdanie z tej płyty: Jesus died for somebody’s sins but not mine. Pewnie, że chciałam. Ale pomyślałam, że to niegodne tego wyzwania. Masz siedem minut z Patti Smith, serio, zadasz jej te same pytania co wszyscy? Not my style.
Rozmawiałyśmy więc o obrazach Picassa. I o wojnie. Słowo „Horses” padło raz.
A potem to jej przemiłe zdanie na koniec. Pomyślałam, jaki wspaniały finał cudownego weekendu w Katowicach. I jeszcze jej koncert. Znakomity. Z tą dziką energią, jaką znam z płyty. Z przekazem, który w takiej dawce jednak uderza. Już nie rewolucyjnie, jak w 1975 roku, ale nie zostawia obojętnym. Stałam w kilkunastotysięcznym tłumie i myślałam, co ta muzyka, co ta kobieta musiała znaczyć wtedy, jakie to było inne, jak dziwne. Widać tę przebytą drogę, z poezji do rock’n’rolla, widać, że pozostała poetką. Ale i kimś, kto scenie by się chyba nie wywinął. Widać to w jej gracji, ale i w pewności siebie, że tam jest jej miejsce. Bo nie sposób oderwać od niej oczu. Aż do finału, tej głośnej, szalonej wersji „My Generation”. Manifestu wiary w siłę rock’n’rolla. Połączonego z zagranym wcześniej „People Have The Power”, kolejnym wyznaniem wiary. Ludzie i rock’n’roll to zmienia świat, przynajmniej według Patti Smith. Nie trzeba się z tym zgodzić. Ale warto uszanować, że to przekaz, z którym po tym świecie podróżuje czterdzieści lat. I – to było widać wśród publiczności – kolejne pokolenia chcą tego słuchać, chcą w to wierzyć. A, i jeszcze coś. Ktoś powiedział, że jej wersja „Elegie”, finał płyty „Horses”, moment, gdy wszystko się uspokaja, by w delikatności dźwięków oddać hołd tym, którzy odeszli, jest najbardziej wzruszającą chwilą w dziesięcioletniej historii Off Festivalu. W tej nagłej ciszy i skupieniu, w środku nocy, słyszeć te wszystkie wymieniane po przecinku nazwiska. Ona żyje z duchami od lat. Ale na scenie, kiedy wykonuje tę piosenkę, są tuż obok niej, tak reaguje na te nazwiska publiczność, jakby tam byli, blisko. Amy, Lou, Jimi, Fred, Robert, tak wielu innych… Pomyślałam wtedy, że w coś mi się to wszystko układa. O śmierci, stracie młodego życia, kochanego życia, potrzebnego życia myślałam, gdy poznawałam Patti Smith na płycie „Gone Again” prawie dwadzieścia lat temu. Dziś słucham tej muzyki, tej upiornej wyliczanki, myślę o moich stratach, jednocześnie wciąż przeżywając to, że chwilę temu siedziałam obok niej. Gdyby ktoś mi wtedy powiedział… Nie uwierzyłabym.
Nie uwierzyłabym też w to, że będzie ciąg dalszy, że coś jeszcze wydarzy się po koncercie.
A jednak. Wróciłam na backstage, do samochodu, by zbierać się do Warszawy. I słyszę zdanie, które gdyby nie to, że są świadkowie tej rozmowy, dziś wciąż wydałoby mi się niewiarygodne: Masz wizytówkę? Patti Smith prosi. Coooo? Tak, tak spodobała jej się wasza rozmowa, że prosi o jakiś namiar. Wyrwałam nerwowo kartkę z zeszytu (czas na wizytówki, niemądra dziewczyno), drżącą ręką napisałam najwyraźniej jak potrafię. I usiadłam na chodniku, oszołomiona. Dalej sprawy potoczyły się błyskawicznie. Przedstawiłam się menadżerowi artystki, potwierdził wszystkie miłe słowa (tu jednak pozwolę sobie na skromność i ominę cytat). Dodał, że odkąd się nią opiekuje, nie był świadkiem takiej sytuacji. By rozmowa tak ją zaintrygowała, tak zainteresowała, że ma ochotę na ciąg dalszy. Jak on to ujął? Patti chciałaby umówić się z tobą w niedalekiej przyszłości na in-depth conversation. By powstał z tego specjalny tekst. Słuchałam go, tak uważnie, tak euforycznie, jednocześnie skanując całą moją rozmowę z Patti. Co to było? Co ja takiego powiedziałam? Które to było pytanie?
Chwilę później sama mi powiedziała. Jesteś bardzo mądrą dziewczyną, tak przygotowaną, tak ciekawą, tak elokwentną. To była dla mnie prawdziwa przyjemność. I chcę to powtórzyć. Zaręczam wam, dostrzegałam komizm tej sytuacji. Bo słyszę te wszystkie słowa, o elokwencji i tak dalej, a jedyne, co jestem w stanie z siebie wykrztusić to mieszanka: OMG… Really… Wow… I mean… Yeah…
Jesteśmy w kontakcie. Ja wciąż liczę się z tym, że to wszystko to tylko piękna przygoda, że to się nie uda. Ale myślałam o rzeczach, które doprowadziły mnie na ten backstage, na tę kanapę. Do tej rozmowy, do takich pytań. Czego ode mnie wymagały, dlaczego to właśnie ja tam usiadłam. I dlaczego o takie rzeczy spytałam. Myślałam o tym, że to dzięki takim płytom, takim kobietom, takim postawom, ja się taka a nie inna ulepiłam, biorąc z tego co chcę i idąc swoją już drogą. Więc może jednak „Horses” zmieniła moje życie?
Musi się udać. Bo ja muszę jej o tym powiedzieć.
Pani Anno, to jak Pani pisze i mówi o muzyce, jest czymś wyjątkowym w dzisiejszych czasach.
Bardzo dziękuję. Musi tez trafiać na dobry grunt.
Próbuję zostawać dziennikarką. Kiedy to czytam i myślę, że zdarzyło się ledwie wczoraj 1000 metrów od mojego miejsca zamieszkania zaczynam dochodzić do tego, że pewne rzeczy mają sens.
Trzymam kciuki. Pozdrawiam!
ojezu, Anna, skończ już z tym egocentryzmem
Na blogu annagacek.pl? C’mon.
Co za odjazd! To jest esencja życia zawodowego. Żaden kontrakt, żadne gloryfikacje. To jest największa nagroda i rekompensata. Od tej pory już nic nie będzie takie same. Nawet jeśli nie zawsze będzie różowo, Pani da radę.
Dziękuje. Dwie pewne rzeczy – nie bedzie. I dam. Pozdrowienia!
Moja reakcja po przeczytaniu tego wpisu ogranicza się do wielkiego WOW. Gratuluję! Takie wyróżnienie jest dla Pani w pełni zasłużone :)
Dziękuję!
Gratuluję! Kiedy przeczytałam ten wpis pomyślałam: „wow, to musiało być prawdziwe tąpnięcie” … Śląsk w końcu :-)))
Było! Nieco inne co prawda… Tamte znam doskonale, w końcu rodzinne strony.
Gratulacje! Aż się łezka w oku kręci jak się to czyta. Bardzo chciałabym usłyszeć co to były za pytania zadane wczoraj podczas wywiadu, bo brakowało mi jakichś nietuzinkowych pytań na spotkaniu w Kawiarni Literackiej. Koncert był za to niesamowity!
To prawda!
O co będziesz chciała ją spytać podczas in-depth rozmowy ??
Nie wiem jeszcze. Teraz sobie żyje z nią w głowie. A potem to sie zawsze jakos składa w całośc. Inaczej wywiadow układać nie umiem.
Gratulacje! To naprawdę fantastycznie. Pipilotti Rist powiedziała kiedyś że jeśli stajesz się sławnym ludzie przestają cię traktowć jako człowieka, wygląda na to że właśnie coś takiego ominęłaś, co jest w ogóle super. Patti Smith jest niesamowita. ‚Just Kids’ jest cały czas ogromną inspiracją dla mnie. Właściwie jednocześnie inspiruje i ośmiesza nas trochę, naszą Generation Wuss…
Cheers to Anna and Patti, będę czekać na ciąg dalszy!
Cheers to Dominika, dziękuje!
Ten post jest wspaniały. Wzruszyłam się. Cieszę się – szczerze! – że tak się Pani układa kariera, kariera, której częścią stajemy się także my, słuchacze. Dziękuję za to.
Dziękuję! A teraz i ‚czytelnicy’.
Cudnie to czytać! Jak mało kto zasługujesz na takie docenienie. Uwielbiam Twoje wywiady, bo mam pewność, że będą niebanalne, że na pewno dowiem się w końcu czegos nowego, a nie stare, oklepane dyrdymały. A klimat Twoich rozmów, a co za tym idzie tego co tu piszesz jest niepowtarzalny – od razu przenoszę się na nowojorską ulicę albo czuję się jakbym przechadzała się po Camden. Tylko jedno mi nie pasuje w totalnie ekscytującym opisie spotkania z Patti – umalowana ok, dziewczęca, piekna jak najbardziej, ale od kiedy UCZESANA?! :)
sciskam.
You got me!
Wyznam więc, na szczególne okazje moje nieuczesanie jest starannie… uczesane.
Pozdrowienia, dziękuje za tak miłe słowa!
dużo lepiej na sercu gdy czyta się takie rzeczy. Słowo gratuluje to chyba za mało. Dla takich chwil warto żyć ,takie momenty dają TE emocje. Sama robię wszystko by móc robić to co Pani. Piszę, i myślę,że może i mnie będzie dane przeżyć coś takiego. I w takiej chwili, gdy czytam takie rzeczy jakie u Pani się dzieją, myślę,że to najlepszy rodzaj dziennikarstwa w tym kraju. Dziękuję. Dobrze mieć w życiu taka inspiracje jak Pani.Mam nadzieje,że mi coś takiego też się przytrafi. A Patti to ikona.Czekam na TEN wywiad który zrobicie w jakimś miejscu tego świata…
Trzymam kciuki!
W pełni zasłużone docenienie talentu i wdzieku. Gratuluje i kibicuje dalej :)
Dziękuję!
AAAAAAAAA! najcudniej się czytało ten wpis, ogromne gratulację! z nieukrywaną niecierpliwością czekam na TEN (kolejny) wywiad, ale pytanie dnia (może trochę głupie i coś mnie ominęło): gdzie jest wywiad siedmiominutowy?!
pozdrawiam najserdeczniej.
ps. czy wizytówki już się drukują?
Wizytówki się ‚poszukują’.
A wywiad najpewniej w sobotę 22 sierpnia, będę jeszcze dawać znać. Pozdrawiam!
Świetna historia. Gratuluję. Koncert Patti Smith był niezwykłym zwieńczeniem X lat Festiwalu. Mam nadzieję Droga Aniu, że ta wspomniana „in-depth conversation” nastąpi bardzo, bardzo szybko i może zakończy się wywiadem – rzeką?!
Dziękuję, kto wie?
Takie teksty wywołują piękne łzy. Patti jest piękna. Anna jest piękna. Piękne jest, że to się da tak idealnie połączyć. Chyba moje ulubione rzeczy na tym świecie- ludzie, rozmowy, muzyka i sztuka łączą się tu perfekcyjnie. Bardziej niż gratuluję, chyba na miejscu będzie dziękuję. Za ogrom inspiracji. A gratuluję też. Pracy, którą od kilku lat podziwiam. Ale gratuluję chyba przede wszystkim tego, że Anna Gacek i Patti Smith są po prostu zapisane na jakiejś gwieździe razem:) pozdrawiam!
Pięknie dziękuję!
To ja, ponownie…może chodziło o pewien rodzaj intymności, bliskości…poza elokwencją i niebanalnością pytań…gratuluję i myślę sobie, że takie przygody są na całe życie…a ten rodzaj intymności i ciekawosci był też moim udziałem, kiedy po raz pierwszy słuchałam Atelier..pozdrawiam i tak mi żal, że znów nie mogłam być na OFFie.
Proszę kiedyś koniecznie na Off się wybrać!
Pani Aniu, brak słów. Gratuluję wspaniałych chwil i emocji, spotkań i nowych perspektyw. Niesamowicie inspirująca historia, udowadnia po raz kolejny, że robienie czegoś z pasją daje kopa, daje efekty i może być i przyjemne, i pożyteczne. Po przeczytaniu tego wpisu wróciła mi nadzieja, że można robić swoje i mieć z tego dziką satysfakcję. Dziękuję za inspirację!
PS Super odpowiedź na powyższy „egocentryczny” komentarz. Z klasą :-)
PS 2 Nowa odsłona bloga jest fantastyczna <3
Można. Trzeba. Nie ma innej opcji. Pozdrawiam!
Pani Aniu, gratulacje również ode mnie! A to wszystko zdarzyło się dlatego, że niewątpliwie „You’re very good at what you do”. :) Ten wpis daje mnóstwo pozytywnej energii i pokazuje, że życie jest pełne wspaniałych chwil. Cieszę się, że kiedyś przypadkiem natrafiłam na Pani audycję. Od tej pory słucham jej regularnie i zawsze znajduję w niej to, czego potrzebuję – inspirację, nadzieję, chwilę wytchnienia lub refleksji. Trzymam kciuki i życzę spełnienia w każdej ważnej dla Pani dziedzinie życia. Wielkie dzięki za wszystko!
Dziękuję za słuchanie i za miłe słowa!
Pani Anno, przyglądam się Pani dziennikarskiej działalności już od pełnych młodzieńczej egzaltacji recenzji w TR, przez lata fascynacji indie-rockowymi boysbandami (też mam słabość do złych chłopców), czasem nawet brzydko i złośliwie dość chichotałam sobie pod nosem. Ale Pani systematycznie tego nosa mi ucierała. Oto od lat na oczach szarej czytelniczki i słuchaczki wyrosła prawdziwie rzetelna, oddana ponad wszystko swej pasji, interesująca dziennikarka, której ciężka praca powoli zaczyna przynosić jej uznanie. Zdobyła mnie Pani, konsekwentnie i skrupulatnie robiąc swoje, podbiła Pani moje serce.
Nad dzisiejszym wpisem płaczę niepohamowanym szlochem. Koncert Patti Smith pozwolił mi nawiązać kontakt z rzeczywistością, której istnienia zawsze pragnęłam, a którego to istnienia pewna nie byłam. Połączyłam się ze światem, którego rozpaczliwie poszukiwałam od wielu lat. Ogromu emocji nie ostudził nawet histeryczny płacz na długo po tym, kiedy ta wspaniała Czarownica zeszła ze sceny. Nic nie będzie takie samo. To był ten prawdziwy rock’n roll, który tak często Pani przywołuje w swoich audycjach. Słowa uznania od takiej postaci powinny Pani dać siłę na długo, być może już zawsze. Oto słodka nagroda za lata ciężkiej pracy, upokorzeń i uporu w dążeniu do celu. Płaczę – już sama nie wiem nad czym – nad sobą, nad tym niezwykłym światem, który objawił się niedzielnego wieczoru, nad Pani wzruszającym wpisem. Wielkie dzięki. W dalszym ciągu jestem oniemiała.
Tak, to właśnie był prawdziwy rock’n’roll. Pozdrawiam!
Gratuluję! :)
Pani Aniu, gratuluję! O takiej przygodzie można by zrobić film w takim stylu, jak to kiedyś miało miejsce z zespołem ABBA. Jestem przekonany, że to właśnie Pani przeprowadzi pogłębiony wywiad z Marianne Faithfull. Nie wyobrażam sobie, aby ktokolwiek zrobił to lepiej od Pani. Pozdrawiam serdecznie.
Już całkiem niedługo!
Good for you Pani Aniu :)
Aha i it wouldn’t be my style, gdybym tu nie napisała, że pytania pana Nogasia na spotkaniu z publicznością, Patti Smith wyśmiała.
Niesamowity tekst. Łzy poleciały ciurkiem… Gratuluje, życzę powodzenia. Bardzo mnie cieszy jak spelniona kobieta pisze o swoich pasjach i to w taki sposób…. I cieszy mnie, że takie rzeczy sie zdarzają!
Blog – rewelacja!
Dziękuję za emocje, za wyjątkowość. Czytałam z zapartym tchem, kilka razy! Szukałam relacji z koncertu na którym nie mogłam być, trafiłam na Pani tekst. Gratuluję i zazdroszczę spotkania. Patti jest wyjątkowa, inspirująca, niesamowita. Towarzyszy mi już przez 30 lat, a mam ich trochę więcej i nie wyobrażam sobie „życia bez niej”. Oczywiście czekam na Pani audycję i wywiad, trzymam kciuki za następne spotkanie. Proszę przy okazji pozdrowić ją ode mnie ;)
Wspaniale! Jakie to musiało być wspaniałe! Tylko teraz wyrzucam sobie, że nie byłam na tyle twarda, żeby postawić na swoim i się pojawić w Katowicach! … rozpacz. Cóż, gratuluję i trzymam kciuki za wszystko!
Aniu, słuchając w ostatnią sobotę Twojej rozmowy z Patti byłam dumna z Ciebie tak, jakbym miała jakikolwiek udział w tym absolutnie spektakularnym wydarzeniu jakim było Wasze spotkanie… Gratuluję Ci ogromnie tej rozmowy i już nie mogę doczekać się wyników in- depth conversation… Jak pięknie Patti mówi… Krótka rozmowa, a ja ciągle o niej myślę…ciągle….
Dobry wieczór,
Podpisuję się pod wszelkimi pozytywnymi komentarzami przedmówczyń i życzę zrealizowania wywiadu ze Stevie Nicks – podsłuchałam te marzenie w Tonacji +.
A potem niech świat pani padnie do nóg i wyje z zachwytu ! ! !
Czytałam ten tekst i cieszyłam się tak, jakby Polska wygrała jakiś ważny mecz :-)
Aj! Alez sila i energia! Wiem, ze juz sporo czasu minelo. Sluchalam na biezaco wtedy, w sierpniu, gdzies na londnskiej ulicy dopadla mnie ta informacja prosto z radia. Cieszylam sie razem z Toba! Kibicuje i nalsuchuje od lat. Pasja w pracy obroni sie zawsze, chocby i Picasso dokladal do pieca. Uscisk reki z L. :)
Na wstępie napiszę, że mam 32 lata i jestem „starym rockowcem” – Pink Floyd, The Stranglers, Joy Division, Fields of the Nephilim, King Crimson, Led Zeppelin, Peter Hammill, Roxy Music, Brian Eno, Iggy Pop, Killing Joke…. – to moje klimaty. Nietrudno zauważyć, że to sami faceci. Kobieca zbytnia egzaltacja zawsze mnie męczyła, za wyjątkiem PJ Harvey, którą uwielbiam i wybaczam jej nawet erotyczny ekshibicjonizm. Tymczasem Patti Smith jest jedyną artystką płci żeńskiej, którą poza słuchaniem oglądam na zdjęciach, patrzę jak się ubiera i zachowuje, wczytuję się w teksty, które nie są żadną manierą artysty, ale układanką tworzącą człowieka. Nie czytałam w całości „Just Kids”, ale znam z fragmentów tekstów i wywiadów szczegóły związku Patti z Robertem Mapplethorpe’m. Nie natrafiłam na żadną inną kobietę, która równie tolerancyjnie podeszłaby do swojego mężczyzny kiedy ten uświadamia sobie swoją prawdziwą orientację. Nie spotkałam takiego szacunku dla drugiego człowieka i wczytując się w teksty Patti myślę, że właśnie tego można doskonale się od niej nauczyć. Podczytuję także teksty Anny Gacek i chociaż muzycznie mam inny gust, wydaje mi się, że Patti dostrzegła po pytaniach Anny, że to konkret-kobieta, a z takimi osobami rozmowa ma zupełnie inny poziom niż ciągłe rozkładanie na czynniki pierwsze tego samego, jak to mają w zwyczaju robić inne panie dziennikarki. Życzę powodzenia i też czekam na ciąg dalszy :) Emilia