W telewizji już po siódmym odcinku, na blogu półmetek Bake Off. I chyba właśnie w okolicach piątego odcinka zaczęłam być trochę zmęczona tym moim szykownym pomysłem na suknie, jedwabie itd. Nie, żebym żałowała, nic z tych rzeczy. Ale długie dni zdjęciowe spędzane w parnym namiocie dawały popalić. Także mojej skórze, która doczekała się odparzeń od mikroportów – dzielę się z Wami bardzo seksownymi detalami, nie ma co. Nie dało się w tych sukniach siedzieć, bałam się w nich jeść, a zdejmowanie podczas przerwy uniemożliwiała mi myśl, że zaraz trzeba będzie to wszystko znów wpinać i podpinać. Z jaką ulgą wystąpiłam w tym odcinku w mojej prostej bawełnianej sukience!
Nie jestem z tego dumna, ale nie umiem dbać o rzeczy. Niby coś tam mówię, usprawiedliwiając przed sobą drogie zakupy, że to inwestycja, jakość, ponadczasowy projekt, bla bla bla. Po czym wszystko się plami, mnie, niszczy i przeciera, bo tańczy, bawi się, podróżuje, żyje. Jest jednak kilka rzeczy, do których mam wyjątkowy stosunek – pewnie nie tylko ja tak mam? Te mają swoją „Hall of fame” – po pewnym czasie przechodzą do komfortowych jedwabno-aksamitnych pokrowców, a jedynym, co zdradza ich tożsamość jest polaroidowe zdjęcie z dopisaną datą zakupu. I tak sobie wiszą latami, dziesięć kilometrów od mojego miejsca zamieszkania, nigdy już nie używane, czasem odwiedzane przeze mnie, by popatrzeć i powspominać. A, bo to gwarantuje im miejsce w alei sław. Moje wspomnienia.
Tak właśnie jest z tą sukienką. Kupiłam ją w Berlinie, 2 lipca 2014 roku (mówiłam, wszystko skatalogowane!). Spędzałam tam uroczy dzień, ciesząc się nadzwyczajnie spokojnym latem (musiało takie być, skoro lipiec spędzałam podróżując po Europie za trasą koncertową Afghan Whigs) i piękną pogodą. Spacerując po Kudammie (dobra, kogo oszukuję, zmierzając do KaDeWe), zobaczyłam tę sukienkę na wystawie. I pomyślałam, jaka letnia, jaka piękna. Ale była to wystawa H&M. A mam zasadę, że będąc zagranicą, nie kupuję w sklepach, które są w Polsce, szkoda czasu. Oraz, cóż, nie ubieram się w H&M. Więc podwójnie „nie”. Przeszłam obok wystawy, nawet nie weszłam do środka, poszłam dalej. Wracając obładowana przyjemnościami z KaDeWe, znów przeszłam obok tej sukienki. I tym razem już nie było przebacz, nagle poczułam, że muszę ją mieć, bo jest po prostu super i że jestem czasem taka durna w tych moich wszystkich zasadach i regułach stylu. I tu zaczęły się schody, bo nie było rozmiaru. Nie chcecie mnie widzieć w sytuacji, kiedy Anna czegoś nie dostaje. Dość powiedzieć, że postawiono na nogi cały niemiecki H&M (tak to przynajmniej odczuwałam, ale koloryzuję oczywiście). Dwie godziny później była już moja. Pocieszyłam się, że jest częścią najfajniejszej linii H&M, czyli Trend, najtrudniej dostępnej, produkowanej w najkrótszych seriach i minimalnie lepszej jakości. W Warszawie nie widziałam tej sukienki nigdy. Ot, takie małe pocieszenie nieznośnego snoba.
Przechodziłam w niej cały lipiec i miała być moją ulubioną letnią sukienką. Ale okazała się czymś innym, czymś dużo lepszym. Towarzyszyła mi w dniu, który okazał się wyjątkowy i bardzo dla mnie ważny. Kiedy ją zdejmowałam, pomyślałam, no, mała, czeka cię pokrowiec jak nic. Ale została ze mną jeszcze na długie miesiące, bo nie umiałam się z nią rozstać. W końcu, równo rok temu, wylądowała w miejscu komfortowego spoczynku. I zostałaby tam na zawsze, gdyby nie suknia z pierwszego odcinka Bake Off. Kiedy ją szyłyśmy, a wszystko działo się „na wczoraj”, przywiozłam tę suknię, by służyła jako pierwsza miara, jako model wymiarów. Kiedy wróciła do mnie, była częścią pakietu rzeczy, które trzymałam w garderobie z Pałacu w Zaborówku, gdzie kręciliśmy program. I któregoś dnia pomyślałam – a może należy się jej jeszcze jedno wyjście? Poprosiłam Kasię Śródkę, stylistkę programu, o „niedorzeczny wianek” i już, byłam gotowa. Ilekroć mam ją na sobie, wracają wszystkie cudowne wspomnienia, nie inaczej było na planie zdjęciowym. Zatem, z dzisiejszego wpisu dwa wnioski – jestem nieznośnym snobem i jestem mocno sentymentalna. Mam nadzieję, że pozostałe suknie są dla niej grzeczne i nie wytykają jej przez pokrowiec „Kosztowałaś mniej niż mój jeden guzik!”.
Czego nie wiedziałam wcześniej, pięknie wygląda nawet w kuchni. Swoją drogą, jak widać na zdjęciach, byłam nadzwyczajnie pomocna w tym odcinku! Reżyser Leszek Molski bardzo mnie rozbawił, kiedy pomagałam/ kroiłam dość imponującym nożem, szepnął: „Aniu, ale jak kroisz, patrz do kamery”. Żaden palec nie ucierpiał :)
Fot: Bake Off – Ale ciacho!
Uwielbiam!!
Aniu, to najlepsza Twoja suknia jaką widziałam :)
Czekam na odcinek #6
sukienka piękna!!!
ale pomożesz trochę współprowadzącej i doradzisz w kwestii ubioru?
Na pierwszy rzut oka pomyślałam – ale koszmar. Na drugi – hmmm, coś w niej jest. Po obejrzeniu wszystkich zdjęć – chciałabym taką mieć! :)
A ja myślę, że najtrudniej dostępną, produkowaną w krótkich seriach i całkiem dobrej jakości jest w H&M linia Studio. To ona prezentowana jest na Paryskich Tygodniach Mody i to o niej Ann-Sofie Johansson, creative advisor w H&M mówi ekskluzywna i limitowana. Co oczywiście nie umniejsza urody Pani sukience z linii Trend.
Tak, racja. Ale ona jest dostępna dwa razy do roku, a miałam na mysli linie marki, po prostu. Glowne, całoroczne. Bo idąc tym torem najtrudniej dostępna jest coroczna wspolpraca z duzym domem mody, to oczywiste.
halo, 4 sukienki wciaz czekaja! Final juz tuz:)
Ania jesteś niesamowita, już nawet pal licho te smuty co słuchasz:) ale jesteś piękną kobietą