Dziś (17 listopada) w Polsce, w warszawskiej Galerii Mokotów zadebiutowała nowa marka na naszym rynku, znana doskonale fanom mody, a także podróżnikom, czy raczej ich kartom kredytowym. & Other Stories, młodsza siostra giganta, H&M, obecna między innymi w Londynie, Berlinie czy Paryżu, od dziś jest dostępna także w Polsce, zarówno stacjonarnie, jak i w sprzedaży internetowej. Brzmię jak suchy komunikat prasowy, prawda? Nic z tych rzeczy. Wybrałam się dziś do Galerii Mokotów po doświadczenie. I sukienkę, ale o tym później.
Pierwszy raz z Other Stories zetknęłam się chwilę po debiucie, w piętrowym londyńskim sklepie przy Regent Street. Otumaniona muzyką po zakupach w pobliskim Topshopie na Oxford Circus, odetchnęłam w jasnej, czystej przestrzeni, zdecydowanie mniej zatłoczonej, z dużo bardziej wyrafinowaną ścieżką dźwiękową, klientelą i ofertą. To nigdy nie będzie do końca moja moda, ale Other Stories lubię właśnie za to, że to nie jest moda. To są po prostu ładne ubrania. Czasem dość zwyczajne, to po prostu wełniany sweter, czy klasyczne jeansy. Czasem całkiem odważne w formie, cekinowe sukienki, przejrzyste jedwabie, awangardowe obcasy butów. Do tego zawsze bardzo ładna, dziewczęca, ale nigdy niewinna bielizna i dużo skromnej biżuterii (bardzo dobrej jakości jak na sieciówkę) i skórzanych, często klasycznych torebek. Garderoba raczej 25 +. Dla kogoś, dla kogo moda w H&M to jednak zbyt duży kompromis jakości dla ceny, a (też rodzina) COS to zbyt surowy, dość aseksualny minimalizm. W ubraniach Other Stories można iść do pracy, ale też na randkę, czy na imprezę. I to nie jeden raz. Noszę ich ubrania od 2013 roku, wszystkie mam do dziś, wciąż w świetnej jakości.
Z butików & Other Stories najbardziej polubiłam ten paryski, przy Rue Saint Honore (dobra, kogo ja oszukuję, zawsze najbardziej lubię to, co z Paryża). Wydaje mi się najładniejszy, najładniej położony, pięknie zaprojektowany, z tą dziką zielenią, którą widać za oknem na podwórzu przecież w samym centrum miasta. Idealna, bo najbardziej prestiżowa jest lokalizacja butiku w Rzymie. Przewygodna, bo w sercu Kudammu, jest miejscówka w Berlinie. Wszystko to duże lokale, często po prostu kamienice (Berlin, Londyn), wypełniające – w każdym z miast, gdzie byłam, ciąg zakupowych marzeń, od butiku, do butiku. Takie lokalizacje, takie koncepcje sklepów – klasa – idealnie grają z ich wystrojem i pewną czystością, surowością marki. Co ja się naszukałam zdjęcia na główną stronę tego wpisu! Wszystko białe, a mój blog ma właśnie białą czcionkę. Zatem ten wpis zdobi zdjęcie reklamujące współpracę Other Stories z Rodarte, bardzo zresztą udaną. Ale wróćmy do butików. & Other Stories nie jest marką luksusową, nie jest nawet premium. Jest wyższą półką sieciówek, porównałabym (cenowo, tu kończę porównania) do oferty znanej, obecnej na rynku Massimo Dutti. Nie chcesz poliestru, musisz zapłacić więcej, proste. Ale to wciąż nie jest majątek. A jednak jest coś takiego w całym koncepcie otaczającym & Other Stories, że nigdy nie czujesz się w ich ubraniach tanio, sieciowo, banalnie. Są już z tego „lepszego”, bardziej wyrafinowanego świata. To suma wielu drobiazgów, które się na taki odbiór składają. Od surowego, białego wystroju butików, przełamanego skórą, metalem i drewnem i jasnego, mocnego światła po branżowe magazyny modowe wystawione przy kasach (i żadne tam „Vogue”, poważne środowiskowe publikacje) i bardzo skromne unifromy obsługi. Obsługi dość nienarzucającej się i zdystansowanej, też raczej przypominającej tę ze sklepów droższych firm. Mają eleganckie papierowe torby, bardzo charakterystyczne, takie same, ale inne zarazem, w każdym mieście z wydrukowaną jego nazwą (niestety, poza Warszawą…), mają swoją linię kosmetyków, też o bardzo prostym designie. Nic nie wdzięczy się w Other Stories, bo nie musi. Oferta mówi sama za siebie. A cała reszta po prostu zaprasza, by ją przejrzeć.
Nie napiszę, że „nie mogę pojąć”, bo pojmuję, oczywiście. Ale tak, nie mogę pojąć, jak to się stało, że marka z tak fantastycznymi lokalizacjami i pięknymi sklepami na miejsce swojego debiutu na nowym rynku wybrała Galerię Mokotów. Domyślam się, bo wiem, jak wygląda proces szukania lokalizacji i wreszcie wyboru – sklep musi na siebie zarobić. Polacy kupują w centrach handlowych, pierwsze piętro Galerii Mokotów po modernizacji zostało zaprojektowane jako skupisko pieniędzy/ droższych/ luksusowych marek, tam się aspiruje (i chociaż nie znam ani jednej osoby, która tak ma, to dziś wiele takich osób tam widziałam, ciekawy jest profil takich pań, bardzo młode, wsparte na ramieniu niemłodego mężczyzny, bardzo obładowane torbami z zakupami #wredna), tam będzie tego tylko więcej. Jest to miejsce, jak każde centrum handlowe, w którym coś takiego jak „przyjemność zakupów” po prostu nie istnieje. Ale pieniądz robi pieniądz, o czym dziś kolejny raz się przekonałam, patrząc po sąsiedzku na piękny, nowy sklepik Diora (kosmetyki, innego Diora wciąż w Polsce nie mamy), nie ulokowany – niestety – na ulicy Mokotowskiej, tylko w Mokotowskiej Galerii.
Zatem, sklep w bezdusznym, zupełnie nieinspirującym miejscu. Bardzo, bardzo szkoda. To mogła być nowa jakość zakupów, trochę jak COS w budynku na Mysiej. Ale wróćmy do Innych Historii. Sklep jest dość schowany (za nowym H&M jeśli ktoś ma ochotę się wybrać, na pierwszym piętrze). Duży, bardzo jasny. Pierwsze wrażenia – bardzo dobrze zaopatrzony, chociaż dość asekurancko (jeśli oskarżam niesłusznie, bardzo przepraszam), kilka rzeczy, które sobie wypatrzyłam na stronie to były rzeczy najdroższe w ofercie (długie suknie, bogato zdobione itd) i to tych właśnie nie było. Ale poza tym, mówisz, masz, wszystko co widziałam kilka dni temu w Londynie i Berlinie, jest i u nas. I to jest super, naprawdę. Ponieważ zaraz będę niemiła, to teraz chcę jeszcze raz podkreślić – to fantastycznie, że Other Stories wreszcie jest w Polsce, zamierzam korzystać, do czego i Was namawiam.
Nie oszalałam na punkcie tego, że dziś, w czwartek 17. listopada, będzie można już kupić Other Stories, ale tak, zanotowałam sobie w kalendarzu, by iść i doświadczyć „otwarcia”, jak zrobiłam z wieloma modowymi markami w Polsce – od Topshopu po Vitkaca. I to takiego otwarcia zwyczajnego, konsumenckiego, bez względu na to, czy byłam zaproszona na zamknięte otwarcie (o, jak to ładnie brzmi!), czy nie. Dzień miałam cały wypełniony sprawami, okienko na Galerię Mokotów miałam rano. Sprawdziłam dziś na stronie polskiego „Elle” – tak, dziś otwarcie. Dwa dni wcześniej na fb Other Stories ani słowa, już tam nie zaglądałam później, przejrzałam jeszcze jedną stronę, też potwierdzała, że dziś. Wyruszłyłam. Nikt nie zaznaczył, że otwarcie rzeczywiście jest dziś, ale o 11.00. Byłam tam punkt 10.00, czyli godzinę po otwarciu Galerii. I pocałowałam kratę, opuszczoną od góry do dołu piętra. Za kratą można było podziwiać piękny, oświetlony butik, a w nim kilkanaście rozmawiających ze sobą osób. To jest coś, czego ja nienawidzę i co będę piętnować nawet gdy wiek zmusi mnie do kupowania płaskich Manoli. Moda nie jest od upokarzania, moda nie jest od wskazywania lepszych i gorszych. Moda nie jest od barier, podziałów. Moda jest przyjemnością i fantazją. Moda ma swoje za uszami, ale moda dziś jak nigdy wcześniej jest dla każdego. Więc kiedy mam pieniądze do wydania, naprawdę nie chcę stać w kolejce pod zamkniętym sklepem w centrum handlowym. Szczególnie, że to nie ja nawaliłam. Nie byłam tam sama. Po pierwszym piętrze Galerii przechadzało się wiele osób oczekujących 11.00. W tym miejscu chcę podziękować za gościnę i przemiłą obsługę w sąsiedzkim i też niedawno otwartym butiku Uterque – sprawdźcie ich koniecznie, szczególnie buty i torebki, piękne rzeczy!
Ale po otwarciu było już super.
Dobrze rozplanowany butik, przestronny, wygodny, mądrze ułożony, są rzeczy do tańca i do różańca, jest zakątek z obuwiem, biżuteria, jak wszędzie, porozrzucana po całym sklepie, podobnie jak inne dodatki, kącik urodowy, niestety nie z bogactwem marek jak w innych butikach Stories, ale jest u nas Eyeko, świetna firma produkująca tusze do rzęs, eyelinery i kredki do oczu, kto wie, czy nie najlepsza. Jest kilka dobrych gazet, Gentlewoman, Another Magazine pięknie wyglądają przy kasach, są śliczne skarpetki, do wyboru, do koloru – w tym sezonie najważniejszy element garderoby, bo nosimy je do sandałków nawet zimą (do tego obcięte odpowiednio wysoko nad kostką jeansy). Nie ma bielizny, bardzo żałuję, mam nadzieję, że to się zmieni. Swetrów, koszul i bluz – mnóstwo. Mało okryć wierzchnich, widać jeszcze nie czas. Za to czas na zabawę – w pełni. Aksamity, cekiny, satyny – wszystko w klimacie eleganckiego disco, a nie błyszczącej tandety. Wzięłam do przymierzalni trzy rzeczy. Sweter, bo czasem jestem rozsądna, ale rozsądek kończy się w przymierzalni, top – bardzo na czasie i sukienkę, po którą przyszłam i, cóż, z którą wyszłam (jest cudowna, oczywiście mam ją już na sobie).
Same zakupy były bardzo miłe (nie tylko dlatego, że Słuchacze :), panował w sklepie ten jedyny w swoim rodzaju rozgardiasz, mieszanka ekscytacji, ulgi i napięcia, podsycana przez międzynarodową ekipę, która pomagała w otwarciu i nad wszystkim czuwała. Było tłocznie i bardzo stylowo – z ogromną przyjemnością patrzyłam na współkupujących. Rzeczywiście, dominowało może nawet 30+. Sporo cudzoziemców. Dużo Prady i Gucci, ale też zestawów klasycznych, prosta koszula albo top w paski i (obowiązkowo obcięte nad kostką) Levisy. Mało pań „odstrzelę się na otwarcie sklepu”, dużo dobrej jakości płaszczy i butów, tak, wciąż mówię o klientach, nie o tym, co na wieszakach! Bardzo przyjemnie się na to patrzyło. Warszawa dziś znów przybliżyła się do zdarzeń w głównym nurcie mody i to zawsze cieszy.
To teraz poproszę już tylko o warszawskie torby na zakupy, bo nie jesteśmy gorsi, balsam do ciała z This Works, bo jest najlepszy na świecie i muszę go zawsze upychać, by nie przyłapali mnie na kontroli bezpieczeństwa na lotniskach i dużo bielizny, nie tej podstawowej, tylko tej bardziej niepoprawnej, by Intimissimi nie czuło się tak pewnie piętro niżej, tak pewnie, by zostawić mnie dziś bez obsługi, więc sobie poszłam (jestem potworem, wiem – ale takie wpisy są dla nas wszystkich – lepsza jakość obsługi klienta = więcej przyjemności, a tego nigdy dość). I już, wszystko inne jest. Powodzenia!
Więcej Other Stories oczywiście na ich stronie. Kto był, kto kupił, dajcie znać jak było.
Zdjęcia ze strony & Other Stories.
Do Warszawy pewnie prędko nie zawitam, ale stronę zaraz przejrzę. Natomiast czytało się wspaniale! Dzięki.
podpisuje sie pod tym tekstem obiema rekoma, absolutny hit ze sie otworzyli, absolutny kit co do lokalizacji.
Bylam w &OS w Barcelonie, Amsterdamie i Berlinie i to jest przyjemnosc, a kupowanie a nawet samo wchodzenie do galerii (sic!) raczej centrum handlowego to istny koszmar, ale to juz jest inny temat, jaka w Polsce jest kultura zakupow itp
szafe uzupelniam w czasie przecen (store sa bardzo przyzwoite) a jesli szukam czegos na randke to kupuje normlanie, przezroczysta, czarna bluzka z wyszywanymi srebnymi zdobieniami, NIGDY mnie nie zawiodla
ogolnia jakosc jest extra, nigdy nie zaluje wydanych tam pieniedzy, nosze wszystko z zadowoleniem, i te ciuchy ubieraja czlowieka a nie przebieraja
jedyne do czego nie jestem przekonana, to linia makijazowa, szminki szybko sie scieraja ale te do pielegnacji sa extra
Pani Aniu czy będą jeszcze wpisy z bake’owymi kreacjami na blogu? Pozdrawiam
Tak
Nie wiem w jakich miastach Pani robiła zakupy w &Other, ale ostatnio byłam w sklepach w Antwerpii i w Paryżu i torby nie mają żadnego napisu poza LOVE FROM &Other stories :)
Moze tną koszty – kiedys każde miasto miało swoją.
Och, przypomniały mi się moje zakupy ciuchowe w Londynie, z dawnych dobrych finansowo lat. :)))
Nie lubię takich rękawów jak ma ten sweter.
Sukienka zacna.
Ale ja bym może jednak głosowała na top… ;)
Kiedy kolejne posty z outfitami z Bake Off-u?:)
Kiedy w ogóle jakieś posty? Jeden na miesiąc to trochę mało…
Popieram!