Wybaczcie banał, gdy powiem, że początek roku ustanawia u mnie nowy porządek. Wybaczycie, bo to oczywiście kłamstwo, z drobnymi wyjątkami. Co roku w styczniu decyduję, które magazyny pozostają w cyklu regularnego nabywania, a które z niego wypadają, bo straciły na jakości czy wartości w moich oczach. W roku 2017 nie będzie już miejsca dla brytyjskiego „Harper’s Bazaar”, podobnie jak dla amerykańskiej edycji tytułu. Złe dziennikarstwo byłoby prędzej do wybaczenia niż jego brak. A miejsc, gdzie można pooglądać ładne obrazki dziś naprawdę nie brakuje. W brytyjskim „Harper’s” do szału doprowadzały mnie co miesiąc te same sesje „brytyjskie łąki/ ogrody i Valentino/ haute couture”, a w amerykańskim tytule nie potrafiłam już odnaleźć niczego dla siebie – to nie jest moja wizja kobiety, bo kobieta w „Harper’s Bazaar” aktualnie zapatrzona jest w Rihannę i Lady Gagę oraz w najnowsze zabiegi oszukujące metrykę. Innymi słowy jest bogatą schizofreniczką, bo nie znam wielu pięćdziesięciolatek uwielbiających współczesne gwiazdki pop.
Styczeń to także decyzje, które tytuły wchodzą na regularną rotację (dopisałam dotąd wybiórcze „Gentlewoman” i „System”) i które numery zostają na półkach, a które przeprowadzają się do pudeł i kartonów. Gdzieś w procesie porządkowania sterty gazet przypomniało mi się, jak bardzo lubię tytuł wyraźnie imponujący rozmiarem w zbiorach, „Self Service”. Ta ukazująca się dwa razy do roku książka bardziej niż magazyn to zbiór znakomitych zdjęć, świetnie oddających aktualny moment w modzie, ale i naturę tytułu, niekoniecznie milutką i zawsze dla oka przyjemną. „Self Service” to miejsce gdzie można poszaleć „bardziej”, tutaj rozwijają skrzydła fotografowie, styliści, modelki. To prawdziwa przyjemność dla fanów rzeczy estetycznych i pięknych, często dyskusyjnym rodzajem piękna – chyba nawet bardziej tego niż samej mody.
Nie chcę się rozpisywać, bo nie o gazetach ten wpis. Czekając na nowy numer, przeglądałam poprzednie i tak zauroczyła mnie ta sesja, że postanowiłam ją tu wrzucić. Ma w sobie wiosnę, młodość, swobodę, tę nieznośną lekkość pięknych ubrań (Vetements, Celine, Chloe, Balenciaga itd. plus pończochy Agent Provocateur). Ma seks podany subtelnie, ale zarazem w soczystej czerwieni. Ma tę dziką naturę – zawsze – bohaterek zdjęć Cass Bird. Ma wreszcie tę obłędną, półprzejrzystą, półlśniącą suknię Alexandra McQeena. Jest w tych zdjęciach historia, która mnie intryguje. Tak, z tymi dziewczynami (Rianne Van Rompaey i Edie Campbell) byłabym gotowa opuścić Manhattan (a nie zdarzyło mi się to od dobrych kilku wizyt w NY!).
Zdjęcia piękne :)
Świetna ta sesja! Taki zbiór opowiadań ujęty w jednej książce. Wielkie dzięki za podzielenie się :)
Faktycznie początek roku przez duże P. Miło jest zawiesić oko na pięknych zdjęciach i dobrym, a wręcz bardzo dobrym „komentarzu”. Dzięki
najładniejszy jest wg mnie ten niebieski sweter
Przepiękne! Powiew świeżości.
Piękne zdjęcia, pozdrawiam!
Jak jestem przeciwniczką palenia, tak najbardziej podobały mi się akurat te zdjęcia z papierosem. ;) Cudne! :)
Zdjęcia niesamowite !!!