Chyba nigdy nie dałam się wkręcić w kult supermodelek. W czasach, kiedy byłam podatna na idoli wolałam zachwycać się Madonną, Prince’em (era „Diamonds and Pearls”, ach), a później już tylko Courtney Love. Oczywiście, dzięki teledyskowi do „Freedom”, telewizji MTV, gdzie Cindy Crawford prowadziła programy (pamiętacie, młodzieży?), romansom Axla Rose’a ze Stephanie Seymour czy Michaela Hutchence’a z Heleną Christensen, doskonale wiedziałam o długonogim perfekcyjnym zjawisku znanym jako supermodelki, ale nie robiło mi to nic. Aż zobaczyłam w amerykańskiej gazecie czarno-białe zdjęcie wychudzonej nastolatki. Kate Moss dożywotnio zdefiniowała dla mnie popkulturowe, artystyczne i zawodowe znaczenie słowa „supermodelka”. Zrozumiałam, że podziwia się (i sowicie opłaca) nie idealne wymiary czy fotogeniczną buzię, tylko umiejętność przekazania sobą, ciałem, ruchem, mimiką pewnej historii. Zdjęcie uzupełnia, tłumaczy wizję projektanta. Jest ożywieniem materii, materiału, nici, zdobień. I ta opowieść jest niepełna, kiedy ma to na sobie ktoś, kto nie rozumie mody, albo zrozumieć nie chce. Kto nie wciela się w kociaka w kreacjach Versace, nie garbi się nonszalancko w ubraniach Helmuta Langa, czy nie odkrywa swojej wewnętrznej divy w kreacjach haute couture. Od tych zadań są supermodelki. I dlatego są super, że potrafią pokazać modę.
Termin „supermodelka” znaczy dziś coś innego niż 10 lat temu. Może kiedyś będzie czas, by o tym napisać. Dziś można nie rozumieć mody, pozować jak drewno, a w spojrzeniu mieć pustkę większą niż mam na koncie, ale wygrywać okładki magazynów i kontrakty reklamowe milionami polubień na instagramie. Kiedyś „supermodelka” znaczyło także „super-nadająca-się-do-tej-roboty” dziś znaczy głównie „superpopularna”. Ale stara gwardia nie odpuszcza, wciąż trzyma się mocno. Gisele nadal zarabia miliony, Kate wciąż może liczyć na okładkę brytyjskiego „Vogue”, podobnie jak niedawno Cindy w australijskiej edycji tytułu. No i jest Natalia Vodianova, „Supernova”. Ciężko mówić o trzydziestolatce, że przeżywa drugą młodość, ale coś jest na rzeczy.
Historia Natalii jest jedną z wielu „bajkowych” w brutalnym przecież świecie mody. Zaraz Wam opowiem, ale wcześniej, popatrzcie na jedną z piękniejszych – moim zdaniem – sesji ostatnich tygodni. To z nowego numeru „W”, magazynu, który pewnie czekają zmiany, bo naczelny stylista tytułu, Edward Enninful, zasiądzie wkrótce oficjalnie w fotelu redaktora naczelnego brytyjskiej edycji „Vogue”. Magazynu, który licho się sprzedaje, ale Conde Nast (wydawca) trzyma tytuł jako coś prestiżowego w swoim repertuarze wydawniczym, jako przestrzeń, w której można robić raczej sztukę niż komercję. Ja – w przeciwieństwie do Natalii – w bajki nie wierzę i myślę, że czeka nas wkrótce pożegnanie z „W”, tym bardziej cieszą mnie takie sesje, póki jeszcze są. Odkąd rozeszły się drogi Stevena Meisela i włoskiego „Vogue” jego sesje są na wagę złota. Ale z tęsknotą przychodzi nagroda, kiedy już się pojawiają, zachwycają. Meisel naprawdę jest najlepszym fotografem mody. Zobaczcie, co tu się dzieje, jaka to dynamika, jaka kompozycja, jaka historia jest w tych zdjęciach:
Wracamy do bajki o Natalii, młodziutkiej dziewczynie sprzedającej warzywa na straganie gdzieś w Rosji. Są modelki, święcące triumfy w latach 80., które za koniec swoich karier – i „zepsucie” branży – obwiniają właśnie takie objawienia jak Vodianova. Kilkanaście lat temu pojawiło się na rynku sporo pięknych nastoletnich Rosjanek, które szturmem zdobyły wybiegi, kampanie i okładki. A przy okazji zniszczyły rynek, wyrwane z biedy były gotowe pracować za połowę stawki koleżanek z Europy i Stanów. Vodianova najbardziej z nich wszystkich przeskoczyła z jednej skrajności w drugą, jeszcze jako nastolatka poślubiła brytyjskiego milionera. Spokojnie, nie robię z tego bloga Pudelka. Historia Vodianovej dziś, kilkanaście lat później, jest częścią jej pakietu, który powoduje, że jest już nie tylko modelką, jest też gwiazdą, której poświęca się okładki nie dlatego, że jest piękną kobietą, tylko dlatego, że w środku magazynu jest tekst o niej i jej życiu. A tak dzieje się tylko w przypadku największych karier w modelingu. Natalia zresztą bardzo na tę sławę zapracowała – nie zwalniając tempa i wracając do pracy po każdej z ciąż (matka piątki dzieci!), zdążyła uruchomić prężną organizację charytatywną Naked Heart, a także rozstać się z milionerem i związać z miliarderem, bo aktualnie jest partnerką syna najbogatszego człowieka we Francji. I znów, nie o plotki się rozchodzi. Cytowany wyżej magazyn „W” ma na okładce z Natalią zwrot „Having it all” – to życie jak z bajki to część jej narracji. Vodianova jest jedyną kobietą, która dostała dwie okładki magazynu „Porter” (niezmiennie Wam polecam, moim zdaniem w segmencie komercyjnym najlepszy magazyn dla kobiet), na drugiej pozowała w koszulce z napisem „Superkobieta”. To jest dziś bajka, jaką sprzedaje Vodianova. Możesz mieć wszystko, moje życie jest tego najlepszym dowodem. Takie kobiety świetnie sprzedają towary i marki luksusowe, wypełniając segment, którego nie zapełnią dobrze urodzone nastolatki z Hadid czy Jenner w dowodzie. Działalność charytatywna to jedno, ale Natalia zawsze najlepiej potrafiła zadbać o siebie.
A wracając do modelingu, porządkując ostatnio rocznik 2003 (jak zresztą widać choćby po tym wpisie) przypomniałam sobie tę sesję z paryskiego „Vogue”, właśnie z 2003 roku (numer listopadowy). Ależ tęsknię za tamtym rozdziałem w dziejach tytułu. Mniej lat 80., które tak uwielbia obecna naczelna, Emmanuelle Alt, więcej niedorzecznej erotyki i poczucia humoru Carine Roitfeld. Ale sprawiedliwie dopiszę, że to stylizacja Alt właśnie. Zdjęcia autorstwa duetu Inez Van Lamsweerde and Vinoodh Matadin. Uwielbiam, kiedy Francuzi biorą się za erotykę, nic na to nie poradzę :)
Francuzi chyba najlepiej interpretują i przedstawiają słowo erotyka : ) a Vodianova mam wrażenie, pięknie oszukuje czas… wciąż charyzma i emocja jak wtedy gdy zaczynała.. czy tylko ja mam takie wrażenie? [choc mimo iż sesja przepiękna -uważam ze najpiękniejsze przepełnione erotyzmem spojrzenie ma Kate…to ona zawsze będzie dla mnie piastować ten tytuł !]
Ja lubiłam Cindy Crawford. :)
Piękne te zdjęcia. :)