Vogue Polska. Numer pierwszy.

No i co ja mam Wam napisać? Gdybym zliczyła, ile razy padło wczoraj słowo „Vogue”… Nawet gdy byłam na antenie, spływały do mnie maile od Słuchaczy, „Jak podoba się Pani okładka?”. Podoba mi się. I nie podoba, jednocześnie. Z samym „Vogue Polska” sprawa jest prosta, bardzo podoba mi się, że mamy w Polsce ten tytuł. To mówi coś o nas, ekonomicznie, kulturowo, wreszcie – modowo. I to są dobre komunikaty.

„Vogue Polska” nie jest tytułem dla mnie, stąd nie umiem go zrecenzować, Boże broń, ocenić. Filip Niedenthal, redaktor naczelny, wspomina w swoim wstępniaku o tym, kiedy po raz pierwszy trzymał w dłoniach „Vogue”. I jak rozpoczął się jego życiowy związek z tym tytułem. Ja też to pamiętam, i też weszłam w relację, która dziś liczy już tysiące egzemplarzy starannie skatalogowanych, trzymanych w pudłach i oczekujących na dwustumetrowy apartament piszącej te słowa. Pamiętam debiuty – i rosyjskiego „Vogue”, o którym wspomina Filip, i stosunkowo niedawny, holenderskiej edycji pisma. Turecki, chiński… Na miejscu w Londynie obserwowałam, jak startuje „nowy” „Vogue” Edwarda Enninfula, redaktora naczelnego, który na tym stanowisku zastąpił Alexandrę Shulman, ta zaś odeszła po imponujących dwudziestu pięciu latach. I to był piękny start, z okładką, która zachwycała, z treścią, która trzymała mnie w zainteresowaniu przez całe dwie godziny lotu do Warszawy. Więc tak, wciąż jest coś do zrobienia w temacie konającego gatunku jakim jest druk.

W tych wspomnianych pudłach są też tytuły, które już się nie ukazują – od „The Face” po „NME”. Są tytuły, które tak strasznie straciły w ostatnich latach na znaczeniu i blasku – „W” jest tu chyba najsmutniejszym przykładem. W komunikatach prasowych w ostatnich miesiącach tak wiele roszad na stanowiskach redaktorów naczelnych największych tytułów – od „Elle” po „Vanity Fair”. I nie, to nie jakość. To oszczędność. Oraz walka o czytelnika, o przetrwanie. W tym sensie polski „Vogue” debiutuje w trudnym momencie. Trzeba się nagimnastykować, by przyciągnąć, by zaprezentować coś, czego czytelnik nie zobaczył już na Instagramie. By pokazać nowe, by zaintrygować. Czymś. Albo innym i świeżym, albo tak w jakości wybitnym. I tego w polskim „Vogue”, przyznaję, dla siebie nie znalazłam.

Na polskim rynku przeżyliśmy już kilka nieudanych debiutów – „L’Officiel Polska” obraził mój intelekt, „Marie Claire” nie przetrwało. Polski „Harper’s Bazaar” trwa, ale to raczej forma agonii. Segment prasy kobiecej w Polsce, tak silnie okupowany od lat przez „Twój styl” na pozycji lidera, z pewnością trzyma miejsce na tytuł jednoznacznie modowy, na zrobienie wszystkiego tego, czego nie osiągnął „HB”. W tym sensie przed „Vogue Polska” świetna przyszłość. I myślę, że to będzie rzetelny, dobry magazyn, który zostanie, który znajdzie swoje miejsce na naszym rynku, stabilne i wysokie w rankingu. Widać, że redakcja włożyła w ten numer dużo pracy. Że jest to redakcja, która zna, czuje i rozumie modę. Teraz cała nadzieja w czytelniczkach. Że one chcą o niej masowo czytać, w wymiarze innym niż opis pod zdjęciem na ekranie telefonu.

Okładka „Vogue Polska” nie zachwyciła mnie. Ale to głównie dlatego, że nie jestem fanem zdjęć Juergena Tellera, kiedy trafiają na okładki. Wolę go w sesjach wewnątrz pism i w kampaniach reklamowych. Zresztą, sama sesja, wszystko co zrobili wspólnie Juergen i Anja Rubik, to najlepsza dla mnie rzecz w numerze. To jest rzecz, która mogłaby pójść może nie w każdym „Vogue”, bo Anna Wintour nigdy by na to nie pozwoliła, ale to jest poziom światowy. Fantastyczna robota. Jest tu wszystko, Warszawa, moda, piękno, brzydota i mnóstwo przewrotnego humoru. Naprawdę, wielka przyjemność dla oka i tylko dla tej sesji warto ten numer mieć, bo to ważna dla polskiej kultury rzecz, to może śmiała teza, ale tak uważam.

vogue-polska

Druga część tej sesji, głównej sesji numeru, czyli, nazwijmy to, ważni czy wybitni Polacy w obiektywie Tellera, nieco mnie zmroziła w swojej selekcji. Nie wątpię, każda z zaproszonych osób z pewnością na ten portret zasłużyła, to zresztą mocno subiektywna kategoria. Ale czasem miałam wrażenie, że patrzę na „Vogue” 2002, nie 2018. Bardzo zabrakło mi kilku kluczowych dla dzisiejszej polskiej kultury (także globalnie) osób, a nade wszystko czynnika „cool” w tej sesji (to nie znaczy, że te osoby, które tam się znalazły, „cool” nie są), jakiegoś ryzyka, wzięcia na siebie wskazania kogoś, stworzenia takiego „Vogue moodboard”, bo ten zestaw to – z całym szacunkiem – stworzyłaby w 90% moja Mama. Nie wiem, może po prostu przemawia przeze mnie to, czym się zajmuję. Szukaniem rzeczy ważnych w kulturze i pilnowania, by nie przepadły, by zostały zauważone. Dział „Kultura” w ogóle wydaje mi się na razie najsłabszym elementem „Vogue Polska”. Bo jest skromny, bezpieczny i mało inspirujący. Liczyłam na więcej.

A wracając do okładki, spodobałaby mi się o wiele bardziej jako okładka każdego kolejnego numeru, ale nie pierwszego. Jest tak bardzo smutna. Utwierdzająca w tym szarym stereotypie Warszawy i Polski (zabrakło chyba tylko czystej wódki), który jest, oczywiście, ale jest przecież tak wiele więcej! Joanna Horodyńska tańczyła przedwczoraj na ulicy o świcie w sukni balowej MMC. Ja w Gucci o drugiej w nocy próbowałam przygarnąć kota. To też jest dzisiejsza Warszawa, to też jest high fashion, tak też dziś żyjemy, tacy jesteśmy, młodzi, piękni, zwariowani, szczęśliwi, zakochani w modzie i jej świadomi. Jest coś bardzo surowego w tym zdjęciu, na granicy czegoś wręcz odpychającego i wciąż nie jestem przekonana, czy to najlepszy komunikat na debiut. Z drugiej strony, przy wszystkich moich zastrzeżeniach, jestem zachwycona, że taki będzie kierunek polskiego „Vogue”. Bo mogła być przecież na tej okładce przysłowiowa Małgorzata Kożuchowska w obiektywie przysłowiowego Mario Testino. I to na szczęście nie będzie taki magazyn.

Okładkowe rzeczy Celine są bardzo ładne, ale szkoda, że nie są to na przykład ubrania Ani Kuczyńskiej, które idealnie sprawdziłyby się w tej konwencji. I chyba tyle zastrzeżeń. Okładka jest szeroko komentowana, to super, bo w dzisiejszych czasach zła prasa to tylko brak prasy. Jest też bardzo „tu i teraz”, taka jest moda w 2018 roku, taka rzeczywistość uchodzi teraz za malowniczą i inspirującą – chociaż sądząc po reakcjach wysłuchujących moich opowieści o pierwszym piórniku francuskich przyjaciół – głównie wśród tych, którzy w tej rzeczywistości nigdy nie żyli.

Brakuje mi w tym numerze polskiej mody, bardzo. Jest jedna sesja, w całości jej poświęcona, co jest dyskusyjnym ruchem. Piszę te słowa w kurtce MMC i jeansach Saint Laurent i nie czuję, by jedno z drugim się gryzło, nie wiem, dlaczego na stronach polskiego „Vogue” nie zdecydowano się włączyć polskiej mody do głównych sesji (działu „Miss Vogue” nie liczę), zamiast tego zarezerwowano dla niej sesję odrębną. Wizerunkowo dla świata wygląda to albo jak wciąż niszowy rynek, albo jak uderzająca różnica w jakości, a to dość niesprawiedliwe. Jeśli „Vogue Polska” jest częścią tej światowej rodziny, polska moda też nią jest.

Reszta materiałów? Bez zachwytów, ale i bez zarzutów. Jest przegląd trendów – chociaż jak na marzec, jeden z dwóch najważniejszych miesięcy dla magazynów modowych, bo to oficjalny start sezonu, zaskakująco skromny. Jest dział urody, wspomniana kultura, są rozmowy i teksty, z czego bardzo dużo wokół mody (super), jest horoskop (?!), są podróże, po prostu – klasyczny układ magazynu o modzie. Większość przeczytałam, spędziłam przyjemną godzinę.

Tu wracamy do tego, o czym napisałam na początku. Ja to wszystko mniej lub bardziej, ale widziałam i w tym sensie nie jest to tytuł dla mnie. Tylko w ten weekend przytaszczyłam z dziesięć kilo brytyjskich marcowych gazet. I zdążyłam je przeczytać przed lekturą tego numeru „Vogue”, więc czuję się naprawdę nasycona, takimi drobiazgami jak na przykład suknia ślubna redaktor naczelnej, Katie Grand, w której na okładce „LOVE” pozuje przyjaciółka projektanta owej, Azzedine Alai, Naomi Campbell. Suknia jest brązowa, ślub był brany lata temu, ale to jest forma hołdu Grand i Campbell dla zmarłego niedawno projektanta. I to jest tylko tam, tylko w „LOVE”. Takich pomysłów, czegoś ekstra, trochę mi w tym pierwszym „Vogue” brakuje. Ale to jestem ja. A ja jestem „inaczej”. A „Vogue”, by przetrwać, musi być masowy. I myślę, że w tym sensie udało się stworzyć naprawdę niezły pierwszy numer i całej tej pracy, całej tej wizji, mimo wszystkich moich zastrzeżeń, gratuluję redakcji. Trzymam kciuki za ciąg dalszy.

Jeśli macie ochotę podzielić się Waszymi wrażeniami, zapraszam do komentowania.

15 thoughts on “Vogue Polska. Numer pierwszy.

  • 14/02/2018 at 18:44
    Permalink

    Świetny tekst, pisma nie mam niestety, okładka cudowna, mimo wszelkich protestów fotograficznych (sama fotografuję i znam złote zasady) moim zdaniem łączy „stare” z nowym. Ta szarzyzna to jest Polska właśnie(!!!!!!) ten źle wykadrowany PKiN – to dowód na to jak zmieniają się i jak można teraz łamać wszelkie zasady. Glamour, udawanie, że żyjemy w świecie seriali… błagam… chyba powoli mija.. Natomiast – zdziwiło mnie, to co pisze Pani o postaciach wewnątrz numeru-zestaw stworzony przez nasze mamy… hmmm.. to może jednak dowód na PRL-owskość naszego kraju widzianą przez V. ….

    Reply
  • 14/02/2018 at 19:43
    Permalink

    miałam nadzieję że do sekcji Kultura zaproszą Ciebie

    Reply
  • 14/02/2018 at 19:53
    Permalink

    A ja byłam przekonana że Anna Gacek będzie to pismo współtworzyć!!! Serio…

    Reply
  • 14/02/2018 at 22:24
    Permalink

    Mnie w Pani tekście zaniepokoiło słowo „masowy”- brrrrr!!! To źle wróży!!! Tym bardziej trzymam kciuki za elitarny charakter „Vogue Polska” i przetrwanie pisma przez lata właśnie w takiej formie.

    Reply
  • 15/02/2018 at 00:34
    Permalink

    Bardzo liczyłam na Pani udział w polskiej edycji Vogue, ale cóż. Z przyjemnością będę zaglądać na Pani bloga, a polski Vogue leży (już) na półce.

    Reply
  • 15/02/2018 at 09:53
    Permalink

    Lubię modę, lubię Vogue, supermodelki z kiedyś, ten blog!, Instagram kgrand, Merta i Marcusa (chociaz ten drugi gapi sie tylko stokrotkami od roku :-)), VF, alex’y chung, magazynu Love – oczywiście – kalendarz adwentowy wciąz w mojej głowie ale lubię też mocno stąpać po ziemi i wybrać z tego wszystkiego tylko to co mi się podoba, przyda, rozbawi, pobudzi – jednym słowem przyniesieje emocje. W polskim numerze znalazłam love&hate i to jest chyba dobry znak. ‚Podróż’ po Polsce Juergen’a to kit- lepsze zdjecia z polską melancholią sa na IG ‚dobrestylowkistarszychpan’. Sekrety francuskiej apteki – dzięki! A luksus lubi dyskrecje – p.Aniu prosze świetnie się czuć i wyglądac ale nie mówic że to Gucci – ten kto się chce bedzie wiedział a dla reszty to bedzie po prostu piekny widok. Pozdrawiam.

    Reply
  • 15/02/2018 at 11:12
    Permalink

    Anda Rottenberg – rozumiem dlaczego została wybrana redaktorem działu kultura ale się do tego nie nadaje. Vogue jest pop, tymczasem ten dział jest jak ubogi krewny, który usiadł przy tym samym stole. Rottenberg to ważne nazwisko i mam do niej ogromny szacunek, jednak mi tam nie pasuje.

    Reply
  • 15/02/2018 at 11:29
    Permalink

    Allora, kilka słów tez ode mnie.
    Jakbym miałam podsumować jednym: wielkie rozczarowanie :(
    Bardzo smutno mi to pisać, ale tak właśnie czuję.
    Bardzo cieszyłam się, że będzie polski vogue!
    Czekałam i byłam taka ciekawa!
    Okładka tylko rozbudziła ciekawość – czy „nasz” vogue będzie bardziej artystyczny, z bardziej ambitnymi treściami?
    Dyskusja nad okładką mnie trochę zdziwiła – nie należę ani do entuzjastów, ani do przeciwników. Uważam, że jest w pewnym sensie bardzo symboliczna, a jednocześnie z przymrużeniem oka.
    Frunęłam trzy metry nad ziemią, gdy po 18 w kiosku czekał na mnie, jakimś cudem nie wyprzedany, ostatni egzemplarz.
    I ,,, cała ta ekscytacja i euforia opadała z każda przewróconą stroną :(
    „Otwieram Vogue i wino”, napisałam do męża po 21. Gdy wrócił po 22 zobaczył mnie z winem i książką.
    Pewnie kupię kiedyś kolejny numer… Ale nadal nie mam modowego magazynu, na który czekam z niecierpliwością :(

    Reply
  • 15/02/2018 at 13:47
    Permalink

    I nachodzi mnie tu smutna refleksja, która wymieniłam się z przyjaciółką nie wierzę w polskie reedycje, nie wierzę, że coś zagranicznego moze się idealnie przyjąć.. szkoda!

    Reply
  • 15/02/2018 at 19:10
    Permalink

    Czyli ogólnie – tak sobie.
    Zgadzam się, że trochę smutno – przygnębiająca ta okładka.
    A internety już się z tej okładki wyśmiewają, znaczy może nie z samej okładki, tylko ją przerabiają. ;)

    Reply
  • 16/02/2018 at 00:09
    Permalink

    Vogue – powiało polską szarzyzną i to nie tylko o okładkę chodzi. To co wewnątrz jest takie przaśne i szarobure, sesja z polskimi ubraniami ciemna, mało wyrazista.Jakbym oglądała bardzo bardzo stare numery Twojego Stylu, brzydko i zgrzebnie. Obejrzałam dzisiaj marcowe edycje francuskiego i niemieckiego Vogue – tam już wiosna, a u nas ciagle zima

    Reply
  • 16/02/2018 at 19:00
    Permalink

    Pani Redaktor! Byłam bardzo ciekawa polskiego wydania Vogue, co nie stanowi jakiegoś wyjątku. Ciekawość dodatkowo podkręciła okładka, która wylewała się z Internetu wszelkimi „kanałami społecznościowymi”. W pierwszej chwili pomyślałam z konsternacją „Co to ma być!?”, jednak im dłużej się przyglądałam tym czułam się bardziej przekonana. Ostatecznie kupiło mnie to jak pośród innych wymuskanych gazet modowych spogląda na mnie ta szara, brudna i znajoma rzeczywistość – odróżniała się, aż w oczy kuło. Kupiłam. W dodatku cieszyłam się, że będzie w końcu coś do poczytania, bo w końcu dość gruba jest. Zachwyt i entuzjazm mijał jak przerzucałam kolejne strony reklama – reklama – reklama – o jakiś tekst! – reklama – reklama – reklama itd. Mocno zirytował mnie brak konsekwencji. Pismo kreowane na takie z wyższej półki, luksusowe, dla elit, a pośród reklam pojawiają się marki, których średnia cena kosmetyku w sklepie wynosi 10-20 zł. Osobiście nie mam nic do tych firm, w końcu zainwestowały w reklamę duże pieniądze, ale skoro luksus to powinno być na bogato. Ja rozumiem, że wydawnictwo musi zarabiać, ale tutaj moim zdaniem przesadzili. Bardzo pozytywne odczucia co do sesji zdjęciowej z Anją Rubik – w końcu coś nowego. Swoją drogą, Anja Rubik na workach z ziemniakami i pantofle ubrudzone błotem – po prostu majstersztyk! To co zauważyła Pani Redaktor to zbyt mało polskiej mody, a szkoda. Jest w końcu czym się chwalić i promować. Obawiam się, że magazyn pójdzie w kierunku mas, powielając schematy zamiast kreować styl polskiego Vogue’a. Nie wiem czy kupię kolejny numer. Czuję niedosyt, i rozczarowanie jednocześnie.
    Pozdrawiam serdecznie!

    Reply
  • 17/02/2018 at 22:00
    Permalink

    W miejscowości T. okolo 200 tyś mieszkańców w jednej z placówek Poczty Polskiej(!) wisi sobie tą gazetka na ściance z innymi gazetami obok Gali, Wysokich Ob. Zwykły dzień tygodnia, ze
    20 osób w kolejce do okienek. Nikt nie zwrócił uwagi na te pozycje. Dzięki temu wpisowi wrócę jutro na Pocztę i zakupie numer. Mam wrażenie że świat o którym opowiada p. Redaktor i te czasopismo i ten świat z Poczty to dwa inne miejsca i sytuacje. Ile kobiet/mezczyzn(?) może kupić taka gazetę ile rzeczy może być do opisania aby co miesiąc przez rok wydawać numer. Kupię numer i może to nawet sprzedam za rok za dobra cenę.

    Reply
  • 19/02/2018 at 23:28
    Permalink

    W okładce widzę dużo więcej, może nadinterpretuję. Dla mnie to kontekst mocno polityczny – kobiety, czerń, w tle historia, trochę boląca, ale nasza. Z boku czarna wołga, uprzedmiotowiony lęk i strach przed nieznanym. Ale w oku widoczna siła, mocna, pewna siebie kobiecość, przeciwieństwo delikatności tak często utożsamianej z podporządkowaniem. Prowokacja i rzucenie wyzwania. Mnie ta mieszanka podoba się niesłychanie i skłania do refleksji, niezależnie od tego kto jest autorem sesji i na ile symbolika była zamierzona. Pozdrawiam

    Reply
  • 21/02/2018 at 13:11
    Permalink

    Oczekiwań, wizji i pomysłów było wiele. Nie jest łatwo zadowolić pasjonatów mody, zapewne indywidualistów, ludzi, którzy zanim po coś sięgną, już mają wyobrażenie o tym, co powinno spotkać ich w środku. Zwłaszcza, gdy do tego ma się to masowo sprzedać. Mi się podoba – podoba mi się, że jest i pierwszy numer podoba mi się taki, jaki jest. Zastanawiam się jaki mam wybór na polskim rynku i nie marudzę. Uważam, że to dobrze, że mamy polską edycję. Natomiast chciałabym, nawiązując do jednego z komentarzy zapytać o Gucci? Dlaczego kobieta nie powinna mówić co ma na sobie? Naprawdę ciągle, jesteśmy mentalnie w tym miejscu, które wymaga od nas pokorniutko skłonić główkę i przepraszać, że dobrze wyglądamy? Że dbamy o to co na siebie zakładamy, bo to także mówi coś o nas? Dlaczego ciągle luksus ma być owiany tajemnicą. Dla mnie to jasny przekaz – kupiłam to sobię i nie mam z tym problemu. Dlatego też cieszę się z czasopisma, o którym tu piszemy, bo dla mnie tam również jest jasny przekaz i może warto go oswoić – mieszkamy w tej części Europy i tu też możemy z podniesioną głową celebrować modę. Piszę do Pani Redaktor i Państwa komentujących w sweterku Maison Margiela i balerinach Prady. No big deal.

    Reply

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *