Daję słowo, mogę pisać o jeździe na wrotkach, albo o pieczeniu chleba, o życiu na Marsie, albo o kangurach, a i tak w idealnie wiarygodnym kontekście jestem w stanie przemycić słowo „Paryż”. Mam obsesję. Nie, nie pielęgnuję jej, przesiadując w Charlotte i wybierając resztki croissanta z nieuczesanych włosów – nigdy nie umiałam elegancko zjeść tego maślanego drania. Ja tylko wzdycham i tęsknię. Tak samo do miasta, co do lepszej wersji siebie. W Paryżu zawsze jestem szczuplejsza, bardziej nieuczesana, lepiej umalowana, ładnie ubrana, nieznośna, nonszalancka, dekadencka i tajemnicza.
I nawet jeśli prawda jest inna, bo żyję tam na diecie z foie gras i makaroników, a tajemnicza jestem, bo mamroczę coś pod nosem udawanym francuskim, fantazja trzyma się mocno. Podsycana zdjęciami z magazynów mody, na których Paryż jest idealną scenografią całego teatru, jakim jest wyśnione życie w mieście świateł. Ze zjawiskowej urody bohaterką w roli głównej.
W ostatnich miesiącach Paryż trzykrotnie zwrócił moją uwagę na stronach modowych miesięczników. Zacznijmy od brytyjskiego Vogue. „Paryska fantazja Kate Moss”, tak reklamował tę sesję z październikowego numeru miesięcznik. Zdziwienie, że na zdjęciach jest Lara Stone? Kate od kilku sezonów stylizuje sesje w Vogue, po ponad trzydziestu okładkach dla angielskiego tytułu, odkrywa frajdę po drugiej stronie kamery. To zlecenia nieregularne, a ich efekty są zupełnie niewybitne, ale zawsze miłe dla oka fanów Moss, bo udaje jej się przemycić w nich coś ze swojego – niewątpliwie znakomitego – stylu. Jeśli nie jest to rock’n’rollowy szyk, będzie to subtelna erotyka, jak w tej sesji. Kate – stylistka – nie pierwszy raz współpracuje z Larą – swoją modelką. Stone jest stworzona do takich sesji. Obdarzona pięknym, bujnym, kształtnym ciałem, idealnie wypełnia elegancką bieliznę. I chociaż oczywiście – i szczęśliwie – udane życie erotyczne odbywa się na całym świecie, jest coś takiego w sprośnej zmysłowości Paryża, co dodaje pikanterii najdelikatniejszym nawet koronkom. A i Lara, łobuziara środowiska, pasuje do tej scenografii lepiej niż, powiedzmy, szczycąca się działalnością charytatywną, niewątpliwie piękna, mieszkająca w Paryżu modelka Natalia Vodianova. Paryż jest dla odważnych, a Lara na tych zdjęciach nie jest subtelną obietnicą łagodnej czułości. Nie jest też ostrym, dominującym kotem i w tej niepewności i drażniącej wątpliwości, kim jest ta skąpo odziana dziewczyna, tkwi siła sesji autorstwa duetu Inez & Vinoodh.
Lara musiała latem spędzić trochę czasu w Paryżu, bo w listopadowym numerze magazynu W znów pojawia się w paryskiej sesji. Tym razem nie solo. Towarzyszy jej Freja Beha Erichsen, kolejna z modelek tak samo słynnych i pożądanych, co charakternych i niepokornych. Trudno o lepszą partnerkę dla Lary, zresztą duch nieokreślonej relacji łączącej bohaterki unosi się nad całą sesją, zatytułowaną Novel Romance. To nie tylko rodząca się miłość w skąpanym ciepłym, jesiennym światłem Paryżu, to też uczucie do mody, bo jak inaczej wyjaśnić perfekcyjne stylizacje dziewczyn? Romantyczki na gigancie, wolne od dobrych domów, ich oczekiwań i presji, ale zbyt grzeczne, by naprawdę zaszaleć. Stawiają na sprawdzoną modę, Alexandra McQueena, Valentino, Vuitton i Pucci, ale pod zapiętymi pod szyję koszulami pulsuje życie, namiętność i młodość, dająca znać nieokrytymi piersiami. Fotografia Petera Lindbergha jest zbyt znakomita, by zboczyć z subtelnej i wyrafinowanej ścieżki. To bardziej romans pierwszych pocałunków niż gorących nocy. Ale ze świetną modą w tle.
I wreszcie aktorka, która ma właśnie swoje kolejne pięć minut. I nie jest Jennifer Lawrence! Lupita Nyong’o na szczęście nie zarobiła kilkunastu milionów dolarów na kontrakcie z Diorem, oddając za to prawo do wyglądania godnie na czerwonym dywanie. Ulubienica świata mody w piętnaście miesiecy zgarnęła dwie okładki amerykańskiego Vogue – coś, co na przykład wciąż nie udało się Adele. Ta z października 2015 wprowadza już w nowe szaleństwo na punkcie Nyong’o, związane z premierą Star Wars. Ale nie dosłownie. Elegancka sesja w Paryżu akcentuje grację bohaterki i jej umiejętność noszenia, pokazywania ubrań. Tak pozuje ktoś, kto kocha i rozumie modę. Na każdym z tych zdjęć potrafimy docenić i gwiazdę, i jej kreację. Kariera aktorska Lupity nie wystrzeliła po jej pierwszym Oscarze, ale o okładki może być jeszcze długo spokojna. To ktoś, kogo chce się pokazywać i fotografować. Ta sesja autorstwa duetu Mert Alas & Marcus Piggott wydaje mi się szczególnie warta uwagi, bo pokazuje bardziej dystyngowaną i stonowaną stronę Nyong’o – czy tego jak widzą ją styliści. Pisząc te słowa patrzę na jej najnowszą, wspaniałą zresztą sesję w Guardian, ale to już typowa Lupita, cała w mocnych kolorach i wzorach, na uderzającym kolorem tle. W Vogue pokazała nieco subtelniejsze oblicze, które przecież dobrze znamy, choćby z jej słynnej już oscarowej sukni. Redakcja nie miała zresztą złudzeń, że w takich kreacjach zobaczymy ją jeszcze nie raz, stąd w sesji pozuje wyłącznie w dziełach haute couture, między innymi od Diora, Givenchy i Dolce & Gabbana (zjawiskowa cekinowa peleryna, z taką swobodą nosić kilka kilo mody, to też sztuka), kto wie, czy nie w największej swojej roli – interpretatorki idei mistrzów mody.