DNA stylu: Lou Doillon

Lou Doillon w ubiegłym tygodniu zagrała pierwszy polski koncert. Wyjechała obładowana polskim chrzanem (jeden z najdziwniejszych prezentów w moim życiu, ale o to właśnie poprosiła) i uradowana przyjęciem, jakie zgotowała jej polska publiczność. Zresztą, miłość była tu odwzajemniona, kto był, z pewnością potwierdzi. Lou obecnie odpoczywa w ukochanym Paryżu, a ja, chwilę po zagraniu w radiu naszego ubiegłogotygodniowego wywiadu, zaczynam myśleć nie słowem, a obrazem. W nowym cyklu na blogu, DNA stylu, rozbieramy na czynniki pierwsze styl kobiet, które styl mają. To przypadek, że sięgam kolejny raz po paryską elegancję, obiecuję, będą też kobiety, które malują się, które uwielbiają biżuterię i czeszą regularnie włosy. Kobiety, które nie palą, nie rozbierają się publicznie i mają starannie wypolerowane obuwie. Kobiety, które podziwiam za to, że są takie, jaka ja nigdy nie będę.

Ale dziś, póki polska publiczność – i czytelniczki mojego bloga, dziękuję za wszystkie przemiłe słowa po koncercie w Proximie! – pamięta i uwielbia, piękna Paryżanka. Kim jest Lou Doillon dla niewtajemniczonych? Córką Jane Birkin, siostrą Charlotte Gainsbourg, wokalistką, która ma na koncie dwa znakomite albumy, „Places” i „Lay Low”, aktorką, modelką, uczestniczką życia towarzyskiego Paryża, dziewczyną, która do trzydziestego roku życia była znana, tylko nikt nie potrafił powiedzieć dlaczego. Dziś sprawa jest jasna. To nie tylko piękne, długie nogi i burza nieuczesanych włosów, regularne kampanie reklamowe i udziały w pokazach mody. Dziś to wokalistka z platynowymi płytami, nagrodami i wrażliwością, która sprawia, że jej intymne piosenki podbijają świat. A także z wielkim urokiem osobistym – kto poznał Lou, przepadł już na zawsze.

Zanim obsypano ją komplementami za jej muzykę, Lou została doceniona jako czołowa przedstawicielka niewymuszonego paryskiego szyku, bezpretensjonalnej elegancji. Wszystkie Paryżanki, które zajmują myśli obserwatorów i komentatorów stylu, teoretycznie można połączyć cechami wspólnymi, w praktyce jednak każda jest inna. Lou to chłopczyca, łobuziara z rock’n’rollem we krwi. Zacznijmy od tego, co mówi o niej jej Instagram:

Lou to książki, papierosy, włosy i jeansy. Do tego gitara, jedwabne koszule, drobna – ale dość liczna, bardziej niż nakazuje paryska przyzwoitość – biżuteria plus obowiązkowe dodatki każdej rock’n’rollowej dziewczyny – ultrakrótkie szorty czy kapelusz. Mieszanka drobiazgów vintage i z pchlich targów z rzeczami z najwyższej półki cenowej – tutaj na przykład pasek Saint Laurent, chyba ulubionej marki Lou. No i kolejna rzecz nieco wbrew paryskiemu stylowi – tatuaże. W tym ten z imieniem Marlowe, to syn wokalistki. Jak widzicie, wszystko w klasycznym francuskim stylu – naprawdę, to chyba rzeczywiście jest tak, że jedyny wzór jaki względnie tolerują, to paski, a w przypadku rockowych dziewczyn można jeszcze zrobić wyjątek dla rzeczy w cętki. Reszta – sama prostota. I dyscyplina koloru. Jeans, czerń, biel, żadnych krzykliwych eksperymentów. Pewnie dla stylu „jestem tu z zespołem” Lou zrobiła we Francji tyle, co w Wielkiej Brytanii (a po prawdzie, na całym świecie) Kate Moss. Lou uwielbia zresztą supermodelkę, podczas naszego pierwszego wywiadu cztery lata temu komplementowała jej urodę jako „fascynującą i przyciągającą”. W pewnym sensie to samo można powiedzieć o Doillon. Co z pewnością łączy obie panie – obok słabości do muzyków – to miłość do obcisłych jeansów. Ze wszystkich elementów garderoby, w tym są fotografowane chyba najczęściej. Nie wiem, jak Kate, ale Lou szczególnie lubi te od Saint Laurent (i nie jest to ostatni raz, kiedy pojawia się ta marka), nic dziwnego, są projektowane z myślą o takich jak ona. Długonogich, bardzo szczupłych i gotowych łączyć je nie ze szpilkami od Louboutina tylko z Martensami czy znoszonymi kowbojkami. Do jeansów obowiązkowo t-shirt, preferowane są te przywiezione z wojaży, do tego kurtka – jeansowa, skórzana lub obszerny, jakby zapożyczony z męskiej szafy (a tak naprawdę z butiku Isabel Marant) płaszcz. Voila! Mamy festiwalową, koncertową dziewczynę.

Odkąd w 2012 roku Hedi Slimane został nowym projektantem (wtedy jeszcze) domu mody Yves Saint Laurent, Lou jest jedną z (nieoficjalnych) ambasadorek marki. Szczególnie w pierwszym, najważniejszym dla firmy po rewolucji roku, Lou chętnie sięgała po te projekty. Także te, które wydają się dość dalekie od jej codziennego stylu. Ale kto powiedział, że pod poszarpanymi i znoszonymi ubraniami nie kryje się prawdziwa elegantka? Doillon pięknie „uniosła” suknię – gwiazdę pierwszej kolekcji Hediego dla Saint Laurent. I wszystkie kolejne. Jak widać na zdjęciach, to właśnie tę firmę wybiera zawsze na czerwony dywan, czy to słynne smokingi Saint Laurent, czy ultrakrótkie i obcisłe sukienki, ponieważ dziewczyna Saint Laurent nie ma przyzwoitości, ma za to dużo pieniędzy i swobody, Lou wygląda w tym tak naturalnie, jakby wyjęła te rzeczy ze swojej szafy, a nie z showroomu. Chociaż modelką była kiepską, do czego sama się przyznaje, wspominając swój udział w pierwszym, londyńskim pokazie Toma Forda („Mój chłopak tak bardzo śmiał się z tego, jak wyglądałam w pełnym makijażu!”), a i ja pamiętam jej przejście po wybiegu Hermes laaaata temu, też mocno takie sobie, jej siłą są te „pokazy”, które odbywają się dziś, na oczach wszystkich, na ulicy, na czerwonym dywanie. A tam ona rozkwita i lśni. Chociaż to nigdy nie będzie jej środowisko naturalne, gale i czerwony dywan, kiedy trzeba, nie bojkotuje tej okazji. Rozumie okoliczności i dress code. Wciąż pozostaje w tym oczywiście sobą. Żadnego wielkiego makijażu, sztucznych rzęs i dopiętych koków. Nawet elegancka jest bardzo naturalna. Wracając do Saint Laurent, po zejściu z czerwonego dywanu wciąż pozostaje im wierna. Mam wrażenie, że w tym swetrze w gwiazdy zjeździła pół świata, tak często widzę ją w nim na Instagramie. Oczywiście nosi go po swojemu, do jeansów i buciorów, pozwalając kolorowi swetra i lśniącym gwiazdom być jedynym – obok paska – akcentem ponad jej typowy mundurek, t-shirt i jeansy.

Kiedy robiłyśmy pierwszy wywiad, a upał był tego dnia nieziemski, przyszła w obcisłej czarnej sukience z bawełny, najpewniej z H&M czy innego GAP-a, najzwyklejszej, jaką możecie sobie wyobrazić, miała do tego czarne martensy i tylko zegarek, jej ukochany Tank Cartiera zdradzał, że to nie taka zwyczajna dziewczyna z sieciówki. Właściwie ilekroć się spotkałyśmy, widziałam ją w materiałach miłych, przyjaznych ciału, bawełnach, wełnie, jeansie. Nic syntetycznego, żadnych poliestrów, lakierowanej skóry, nic sztywnego, niewygodnego. Ale to nie znaczy, że nie docenia jakości czegoś bardziej odszytego, bardziej formalnego – w tym przypadku, garnituru. Jak widać na jednym ze zdjęć, być może ma to po mamie. A może to płynie w paryskiej krwi. To w końcu miasto, w którym powstał smoking, genialny pomysł Yves Saint Laurenta, by kobiety też miały swój garnitur, swoją wersję „power dressing”. Lou nosi go, jak przystało, na nagie ciało, albo z prostą koszulą. Klasyczna elegancja w najczystszej formie. I nie ma znaczenia, łobuziara czy nie, w smokingu kobieta natychmiast staje się porządna. Będąc przy tym być może najbardziej niegrzeczną, bo wyobraźnia każe myśleć, co takiego ma pod spodem… A Paryżanki kochają piękną, koronkową bieliznę.

Odkąd Lou żyje intensywnie, podróżując po świecie ze swoją muzyką, wygoda nabiera nowego znaczenia. Przyzwyczajona do codziennych wielogodzinnych spacerów po Paryżu nigdy nie była dziewczyną w szpilkach (zresztą nie musi być, 177 cm wzrostu), ale dziś ubrania muszą być jeszcze bardziej uniwersalne – nie sposób spakować wszystkiego, a możliwość łączenia ubrań w nowe zestawy jest przydatna, gdy co wieczór występuje się przed publicznością. I chociaż „na mieście” można ją spotkać najczęściej właśnie taką, w jeansach, kapeluszu i z wielką płócienną torbą, jeśli tylko chce, potrafi być bardzo szykowna. Nigdy szalona, to z pewnością nie jest jej styl. Nigdy awangardowa. Nigdy wulgarna. I chociaż nigdy „spędziłam pięć godzin przed lustrem, by wspaniale wyglądać na imprezie”, widać, że potrafi się postarać. Elegancka sukienka, starannie wybrane dodatki, taka też potrafi być. Jej sukienki, jeśli tylko nie są to ultrakrótkie mini, zawsze mają w sobie coś zwiewnego, coś bardzo dziewczęcego. Nasza bohaterka nie idzie z duchem czasu, nie kocha aktualnie najmodniejszych marek czy gorących dodatków sezonu. Dawno znalazła i określiła swój styl. I w jego granicach uzupełnia swoją garderobę, zawsze pozostając sobą. Nawet gdy dom mody Chanel ubiera ją w zwiewne falbanki, przekona ich, że w takim razie muszą być przezroczyste, bo inaczej to jest jednak zbyt miłe. Gdy pojawia się to niebezpieczeństwo, zawsze zabezpieczy się szarym płaszczem, który natychmiast odejmie słodyczy i postawi ją mocno na ziemi. A o tym, że najlepszym przyjacielem kobiety jest mała czarna i nieśmiertelny zestaw biała koszula plus czarne spodnie, chyba nikogo nie trzeba przekonywać.

Czas na mini! Lou jest jedną z dziewczyn, które mogą sobie pozwolić na sztukę zakazaną w przykazaniach mody – połączyć dekolt z bardzo skromną długością. Na każdej kobiecie powyżej rozmiaru 75B wygląda to po prostu wulgarnie. Tutaj będę kategoryczna! Bardzo szczupłe dziewczyny mają tę przewagę nad koleżankami, które z kolei punktują u panów pięknym dekoltem. Mogą nosić wszystko. Stąd jeden z ulubionych modeli sukienek Lou – krótkie bustiery. Noszone tak jak należy takie rzeczy nosić – ostrożnie! Ze wszystkim. Nawet z wysokością obcasa. To, że udało jej się obronić taki fason tak ogniście czerwonej sukienki, to już wyższa szkoła. Nogi ma wspaniałe, wspomniane wyżej względy praktyczne zmniejszają częstotliwość noszenia sukienek, ale kiedy już to zrobi, jak choćby z zestawem Chanel, będzie to jak zawsze w jej stylu – z najskromniejszymi butami i torebką, jakie mogła znaleźć w imperium Karla Lagerfelda. Fakt, że zawsze wybierze jeansy ponad sukienki ma pewnie we krwi. Pomyślcie o Birkin, pomyślcie o Charlotte – zawsze w jeansach. Panie – chociaż bardzo różne – dużo zresztą łączy. Umiłowanie do t-shirtów i wygodnych butów, szpilki tylko na wielkie okazje oraz jeansy ponad wszystko. W przeciwieństwie do grzebienia, tuszu do rzęs i szminki. Rozmowa z Lou o makijażu byłaby bardzo krótka. Podobnie jak o perfumach. Nosi męskie, koniecznie z mocnym akcentem cedrowym. Ilekroć się z nią widzę, zawsze czuję je na sobie cały dzień.

Podsumowując. Kto chciałby zainspirować się stylem Lou, ma na liście zakupów: skinny jeans, kowbojki (najchętniej ze sklepu vintage w Teksasie albo z Saint Laurent), kilka męskich koszul i damskich, bawełnianych albo jedwabnych, t-shirty i tanki, białe i czarne, jeśli szare lub kolorowe to z nazwą ulubionego zespołu, preferowane vintage, kurtkę jeansową i skórzaną, płaszcz oversize, ale i klasyczny trench, małą czarną torebkę (bez logo!) i klasyczne czarne szpilki, jedną świetnie odszytą czarną marynarkę, najlepiej w fasonie smokingowym (na tym nawiasem mówiąc nie warto oszczędzać) i jedną małą czarną sukienkę, obcisłą i dość skąpą, plus jedną jedwabną, bardziej dziewczęcą i tę już do kolan. Do tego nieuczesane włosy, twarz nietknięta makijażem, mnóstwo wdzięku, nałogowo popijana herbata i popalane papierosy, palce całe w niepasujących do siebie pierścionkach, kapelusz, rzucane co jakiś czas „fuck” i, niech pomyślę… A, to coś, czego nie sposób opisać, co po prostu się ma. Tak jak Lou.

Czekam na Wasze propozycje, kto następny w cyklu DNA?

10 thoughts on “DNA stylu: Lou Doillon

  • 19/03/2016 at 23:13
    Permalink

    I jak zawsze, kwintesencja stylu podana w mistrzowskim wydaniu. Styl Lou dopełniony Pani narratorskim stylem…lepiej już nie można. Perełka na zakończenie soboty. A za kilka godzin Atelier… W tym przypadku, dokładnie jak Pani wspomniała na końcu, trzeba mieć to coś, nawet żeby próbować naśladować. Styl prosty, niewymuszony, a przez to nieziemsko trudny do odwzorowania, choć insipiracji nie brak…

    Reply
  • 19/03/2016 at 23:22
    Permalink

    Następną Alison Mosshart proponuję.
    Bardzo dobry wpis. Lou jest absolutnie wspaniała, tak jak i jej styl.
    Pozdrawiam!

    Reply
  • 20/03/2016 at 06:45
    Permalink

    Ależ ona potrafi nosić spodnie! Dużo bardziej podoba mi się w jeansach niż w pięknych sukienkach ;)

    Reply
  • 22/03/2016 at 22:59
    Permalink

    Florence Welch, Vintage Queen (chociaż ostatnio może mniej…)

    Reply
  • 05/04/2016 at 21:42
    Permalink

    Też bym chciała poczytać o DNA stylu Alison, ale swój głos oddaję na Florence! :)

    Reply
  • 11/04/2016 at 13:35
    Permalink

    Męska część grona czuje się urażona wpisem ” polska publiczność – i czytelniczki mojego bloga” :D
    Nie tylko płeć piękna słucha audycji i czyta bloga Pani Anny :)

    Reply
    • 11/04/2016 at 13:36
      Permalink

      Czuje sie wzruszona i przywołana do porzadku jednoczesnie!

      Reply

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *