Wczoraj rozpoczął się 69. festiwal w Cannes. Z całym szacunkiem dla filmu, na tym blogu zajmiemy się Cannes w ujęciu modowym. W tym kontekście to jedna z moich ulubionych imprez w kalendarzu. Na razie podsumowanie dnia pierwszego, w końcu to ceremonia otwarcia. Będzie więcej!
Zacznijmy od członkini tegorocznego jury, Kirsten Dunst. Przyjaciółka domu mody Rodarte, wielbicielka kobiecej elegancji, w swoich stylizacjach na czerwony dywan stawia na retro szyk. Dunst nie robi „sexy”, jej bronią jest kobiecość mniej ostentacyjna, ale z pewnością podkreślona. Długie, zwiewne suknie, zaakcentowana talia i biust, kolory i wzory raczej „urocze” niż „drapieżne”. I, oczywiście, czerwona szminka i starannie ułożona fryzura. Zaczęła znakomicie, w klasycznym fasonie od Diora i na ceremonii otwarcia, w sukience Gucci. O ile do Diora nie mam zastrzeżeń, z kreacjami Gucci mam ostatnio pewien problem – widziałeś jedną, widziałeś je wszystkie. Dużo aplikacji, ptaki, gwiazdy, albo kwiaty, lub wszystko jednocześnie, nieco „babciny” czy „bibliotekarski” fason, coś z uroku pensjonarki, bardzo bogatej pensjonarki. Liczyłam na więcej, ale Dunst i tak wyglądała pięknie.
Jej koleżanka z jury, Vanessa Paradis, na razie bez zaskoczeń. Współpracująca z domem mody Chanel od ponad dwudziestu lat, niezmiennie pozostaje mu wierna. I prywatnie, i na wielkich galach. I o ile sukienka z ceremonii otwarcia rozczarowuje, wygląda jak coś, co bogata kobieta założy na jacht, ale nie na wielką galę, to Vanessa w mniej formalnej stylizacji, zachwyca. Jeśli ktoś będzie potrzebował obrazkowej definicji „paryskiego szyku”, nie musi szukać dalej:
Jeśli już jesteśmy przy paryskim szyku – i przy Chanel – jeszcze jedna reprezentacja tego domu mody i takiego o modzie myślenia. Czyli skromnie, bez ostentacji. Niech widzą ciebie, a nie twoją kreację. Caroline de Maigret, która zbiła fortunę i zyskała sławę przekonując kobiety na całym świecie, że nikt nie jest tak elegancki jak Paryżanka, sama jest najlepszą wizytówką promowanej nonszalancji. Ma to swoje minusy – de Maigret nie zachwyca, bo nie wybiera ubrań „woooooow!”, to nie w jej stylu. Ten zestaw od Chanel jest taki jak ona – luksusowy, nieostentacyjny, wygodny i bezpretensjonalny, lekko nieidealny. No i spodnie na czerwonym dywanie to zawsze jest coś, co zwraca uwagę. Podobnie jak nienaganny makijaż modelki. Idealne smokey eye.
Pierwsze godziny w Cannes wydają się być wielką reklamą Chanel, wrócimy do tego domu mody, teraz zaprzeczenie wszystkiego, o czym przed chwilą. Kiedy ktoś stara się za bardzo udowodnić, jak bardzo jest nonszalancki i na luzie, a to zupełnie nie wychodzi. Przyjęło się, że najlepszą wizytówką Victorii Beckham jest ona sama. I to prawda, najczęściej wygląda bardzo dobrze w projektach, które sygnuje swoim nazwiskiem. Ale nie tym razem. Posh w wersji wyluzowanej to mniej więcej jak kij w wersji giętkiej – to się nie zdarzy. I kombinezon, który wspomniana de Maigret obroniłaby w mig, na Victorii wygląda jak strój smutnego kelnera z – pardon – nieciekawym kroczem. Leży okropnie, nieproporcjonalnie. I w ogóle jest taki… Niewyjściowy. Na czerwony dywan w Cannes to za mało. Nonszalancja jest super, zawsze. Ale pod jednym warunkiem. Zaczyna się od osoby, a kończy na ubraniu. Odwrotnie – to zawsze jest katastrofa.
I jeszcze jedno rozczarowanie, Julianne Moore w Givenchy haute couture. Julianne na czerwonym dywanie prezentuje się często jak marzenie. Ilekroć idzie do Toma Forda, kończy się zachwycająco. Potrafi olśnić w Chanel. A tym razem… Błyszczy się. Niespecjalnie wiem, co jeszcze można tu dodać. Może to, że aplikacje, jak na couture, chociaż z pewnością są naniesione ręcznie i z niebywałą starannością, jako całość prezentują się dość chaotycznie? Inny układ na dekolcie, inny w talii, jeszcze inny na dole. Wszystko układa się w cekinowy misz masz, a pewnie inny był pomysł. Do tego wszystko sprawia ciężkie wrażenie, gdy baza jest tak lekka, przejrzysta, na zdjęciu z półprofilu nie jestem pewna, czy dekolt Julianne wygląda elegancko, mam wrażenie, że jest przytłoczony ciężarem zdobień.
Blake Lively nie miała prawa mi się spodobać, fanka Marchesy i innych, którzy sprawiają, że każde jej wyjście to „księżniczka na wielkim balu”, po katastrofie w Burberry na gali w MET wydawała mi się pewną kandydatką do „najgorzej ubranych”. A zdaje się nie jest tak źle…? Pewnie, jej dotychczasowe stylizacje krzyczą: patrzcie na mnie! Ale z drugiej strony, czy nie od tego są takie gale, te wielkie targowiska próżności? A jeśli ktoś jest stworzony do wyszywanych tysiącami kryształów sukni Versace, to właśnie długonogie blondynki, takie jak Blake. Na ceremonii otwarcia wyglądała jak gwiazda filmowa, ktoś, na kogo patrzy się z zachwytem, bo rzeczywiście zachwyca, burzą włosów, kształtnym biustem, długimi nogami… Suknia Versace podkreśliła każdy z jej atutów oraz jej charakter – jestem piękna i ani mi w głowie tego kryć. Nie inaczej było na wcześniejszym spotkaniu z dziennikarzami. Czerwony kombinezon w takim odcieniu czerwieni wybierze tylko ktoś, kto chce być zauważony i komentowany. Na wielu kobietach wyglądałby tandetnie, do Lively, słonecznej blondynki, jakoś pasuje. I świetnie kontrastowała ze skromną Kristen Stewart, patrząc na nie razem, trudno było nie myśleć: Nie mogłoby być bardziej różne.
Zakończmy właśnie Stewart. Jej kreacja Chanel z ceremonii otwarcia festiwalu na razie jest moją ulubioną – co oczywiście za chwilę się zmieni, przed nami dni wypełnione wielką modą. Ale tak, mam słabość do przejrzystych koszul i do kobiet, które je wybierają. Znów, w roli głównej warunki. Blake ze swoim dekoltem wyglądałaby wulgarnie, drobnej budowy Kristen broni się bez problemu. Pomaga też dół kreacji, nie jest ostry ani drapieżny, nie jest też seksowny, jest prawie nobliwy. W całości jest to mieszanka ożywcza, bo to nie jest najczęstszy zestaw na czerwonym dywanie – koszula + spódnica. Nawet jeśli to Chanel. Makijaż znakomity, kontrast czerwieni szminki z oliwkowym akcentem kreacji, w punkt. Podobnie jak brak biżuterii. To śmiały ruch, bo Cannes słynie nie tylko z kreacji, ale i z błyskotek, to jedno z najważniejszych miejsc, by pokazać kreacje słynnych jubilerów. Ale Stewart postawiła na inne atrakcje i chwała jej za to, że wiedziała, kiedy powiedzieć „dość”.
Na spotkaniu prasowym Kristen również postawiła na Chanel, tu jestem dość obojętna, wydaje mi się, że biele podkoszulka i spódnicy niekorzystnie kontrastowały w słońcu Cannes, nie jestem też fanką tych butów Louboutina, bo za bardzo zamykają całość, jaką jest drapieżna nowa fryzura aktorki, nie znoszę takich schematów „groźna na górze i na dole, grzeczna w środku”. Ale tak czy inaczej, Dior mógłby się uczyć od Chanel, jak kreatywnie ubierać swoje ambasadorki (Lawrence, Portman, Cotillard), Chanel nigdy ich nie przebiera, szanuje ich odrębność.
Na koniec prywata – co ja poradzę, uwielbiam żółty kolor na czerwonym dywanie. Jessica Chastain zdaje się też. (No i ten naszyjnik…)
Ciąg dalszy wkrótce!
Ile razy bym nie widziała Blake, to i tak widzę jej serialową Serenę z Plotkary. I to nie jest komplement.
Dla mnie Vanessa Paradis i Chanel to zawsze strzał w 10. Ona ma totalnie moj styl. Z tym, ze ja bym dodala cos szalonego. NP. Torebkę Charlotte Olimpia w stylu malej dziewczynki. Oczywiście do koszuli, dla przełamania. Cudo. A jak dla mnie Pani Victoria B. Z całym szacunkiem dla Jej twórczości jest bardzo spięta i sztywna.
Jessica Chastain najpiękniejsza, a Woody Allen jest mistrzem drugiego planu ;)