O mojej miłości do gazet wspominam tu chyba nawet częściej niż o uczuciu do mody. Obyśmy mieli tylko takie problemy, jakie mam za każdym razem w Selfridges, stojąc w ich świetnie zaopatrzonym „kiosku” i decydując, co przytaszczę do Warszawy, a co mnie pokona. Za ścianą gazet w nieodżałowanym paryskim Colette tęsknię bardziej niż za wydawaniem tam drobnych na głupie granatowe gadżety za piętnaście euro. Nie opowiadałam tu nigdy, jak ekipa Colette, pakując moje zakupy, wypełniła torbę prezerwatywami Comme des Garcons, czego ja nie zauważyłam, a odkryłam dopiero na lotnisku, gdy wszystkie wysypały się z tej torby przy odprawie? Trudno mnie zaczerwienić, ale wtedy poległam. Ach, Colette. Ach, wspomnienia.
Wciąż są tytuły dla mnie nowe, wciąż coś odkrywam. Niezmiennie też, chociaż z żalem, bo wiem, że psuję kolekcję, z niektórymi się żegnam. Ale to radość kolekcjonowania, zawsze coś. Magazynu „Beauty Papers” nie kojarzyłam, przyznaję. A dziś jest tu w roli głównej, wszystko za sprawą okładkowej sesji Susie Cave. Czytelnikom tego bloga nie trzeba jej przedstawiać, gdyby jednak ktoś potrzebował, tutaj o Susie w moim nadzwyczajnie zresztą osobistym wpisie.
Myślę, że chociaż fizycznie są bardzo różne, Susie i Jane Birkin są bardzo podobne. Obie ze swoimi karierami, zbudowanymi jednak na urodzie, ale podbitej niczego sobie charakterem i czymś „na przekór”. Obie sprawdzone na dobre i na złe w roli muzy, opiekunki, przyjaciółki i kochanki artystów wybitnych. Obie onieśmielające urodą, ale jednocześnie bardzo łagodne w swej kobiecości. Obie nie do łatwego zaszufladkowania, dlatego tak intrygujące. Obie jakoś mi bliskie. Myślę, że o każdej z nich przeczytacie tu jeszcze nie raz. Zawsze łatwiej pisać mi o innych kobietach niż o sobie.
Tę sesję zrealizowała przyjaciółka rodziny Cave’ów (i sama niczego sobie postać w temacie kariery oraz bycia muzą – była towarzyszką życia Leonarda Cohena) – Dominique Issermann. Susie opisała współpracę następująco: „Mam tu na sobie albo The Vampire’s Wife, albo firankę, albo mojego męża, albo nic – ale tak to jest z Dominique, jej zdjęcia pokazują coś prawdziwego”. I tak dokładnie na tych zdjęciach jest. Nie mam na myśli tylko rzeczy z kolekcji Susie, czyli wspomnianej marki Vampire’s Wife. Ani Cave’a, który posłusznie zapozował z żoną – jest największym kibicem jej wielkiej modowej przygody. I nawet nie chodzi mi o tę firankę. Susie jest tu każda, jaka dała się do tej pory poznać. Posągowa i onieśmielająca. Naturalna i delikatna. Kochająca i czuła. Zmysłowa. Tajemnicza. „Próżność. Miłość. Obsesja”. Taki jest tytuł tej sesji.
Pozwolicie, że jeszcze przez chwilę opowiem Wam o Susie. A właściwie oddam jej głos: „W Mediolanie pomyślałam o mojej pierwszej włoskiej sesji zdjęciowej. Miałam osiemnaście lat, nie miałam żadnego doświadczenia. Każda modelka myśli z przerażeniem o tym momencie, kiedy makijażysta pomaluje ją tak, że będzie wyglądać jak najgorsza wersja siebie. Tak było ze mną. Do tego na planie obecni tam mężczyźni kazali mi zdjąć bluzkę. Wydało mi się to zupełnie niepotrzebne. Przeprosiłam ich, tłumacząc, że muszę skorzystać z toalety. Uciekłam przez okno.
To mógł być koniec mojej kariery. Mój agent wściekł się i mnie rzucił. Nagle mówili o mnie w całym Mediolanie – dziewczyna nikt, która uciekła z ważnej, prestiżowej sesji. Usłyszałam, że jestem skończona w tej branży. Ale tak się składa, że słynny agent, David Brown, również dowiedział się o moim wybryku i on był nim zachwycony. Skontaktował się ze mną. Dwa tygodnie później pozowałam do okładki włoskiego „Vogue”.
Gdyby ktokolwiek miał wątpliwości, dlaczego tak lubię Susie Cave.
Oooo wow! Nawet nie potrafię powiedzieć, które zdjęcie najpiękniejsze, wszystkie bardzo mi się podobają! Świetna sesja. :)
Doskonała ta historia z ucieczką przez okno. :)
Ale ta z rozsypaną hurtową ilością prezerwatyw też powalająca. :D
Przepiękna sesja…
Niesamowita sesja, jeszcze cudowniejsza, prawdziwa kobieta!
Zdjęciami już miałam okazję się zachwycicić – wybitne. Jak i Ona. Teraz doszła mi – do znanych już zdjęć – Pani opowieść – za co dziękuję. Ja o Jane i o Susie mogę czytać no okrągło. I wciąż inspirująco działają na mnie ich zdjęcia.
A czy w Berlinie zna Pani ( lub może czytelnicy Pani strony ) miejsce z gazetami, których tak łatwo nie dostanę w Polsce ?