Charlotte Gainsbourg

Przed chwilą w moim Aksamicie Artur Rojek ogłosił koncert Charlotte Gainsbourg na tegorocznym Off Festivalu. Pamiętam taką zimę, koniec 2005 roku, kiedy jednocześnie miałam w torebce debiutancką płytę Arctic Monkeys i trzeci album The Strokes. Dwa dyski z moim nazwiskiem i tym grożącym najgorszymi konsekwencjami słowem „watermarked”. Ale przedpremierowo moje, słuchane na okrągło, z głupią dumą dwudziestolatki, kim to ja nie jestem, że mam już takie płyty. Teraz czuję się podobnie – noszę w sobie tak wiele muzycznych tajemnic tego sezonu! Stąd ulga, że od dziś o jedną mniej – w ubiegłym tygodniu prowadziłam Aksamit zaskakująco chora (tylko ja, tylko ja mogę się tak pochorować w swoje urodziny) i w tej gorączce myślałam tylko o jednym – miła moja, nie wypowiedz za chwilę na antenie tego zgrabnego zdania: „A w przyszłym tygodniu Artur Rojek będzie moim gościem, ogłosi Charlotte Gainsbourg na Off Festivalu”.

Czytelnikom tego bloga i moim Słuchaczom Charlotte Gainsbourg przedstawiać nie trzeba – już tutaj zresztą o niej pisałam. I czy mogę coś jeszcze o niej powiedzieć, czego dotąd nie zrobiłam? Mogę tylko wrócić wspomnieniami do moich koncertów, które widziałam. Do tej delikatnej, subtelnej dziewczyny z małym głosem, która jednak ma w sobie tę siłę, by stanąć na froncie sceny, na przodzie swojego zespołu. Jej nieśmiałość i wycofanie dodają tajemnicy jej występom. Nie wiem, czy gdy jest na scenie gra postać wokalistki, która daje koncert, czy jest to naprawdę ona. Żadna z opcji nie ujmuje szczerości jej emocji i jej zaangażowania. To bardziej rozważanie o grubości tej ściany, tego wielkiego dystansu jaki musiała zdobyć, rodząc się i dorastając w najsłynniejszej i najukochańszej francuskiej rodzinie. Nie wiem, jaka byłabym, gdyby moja matka opowiadała całemu światu, że nie chciałam przez tydzień puścić ciała ojca do grobu, gdyby całe moje dorastanie odbywało się na oczach tak samo życzliwego, co ciekawskiego narodu. Więc Charlotte nosi w sobie i na sobie te warstwy ochronne i sama przyznała, że radości z koncertowania, z tak bezpośredniego kontaktu, wciąż się uczy. W niczym nie rzutuje to na urodzie samego koncertu. Nie na darmo ma na nazwisko Gainsbourg, muzycznie, aranżacyjnie, są to momenty piękne. Sami zobaczycie.

To chyba moje ulubione zdjęcie Charlotte. To z numeru w całości jej poświęconemu, zima 2007, specjalne wydanie paryskiego „Vogue”. W obiektywie Mario Sorrenti, mistrza subtelnej erotyki.

11666fac94bb79bc83143141eb27de61

Takie zdjęcia, czarno – białe, często realizowane w jej mieszkaniu, są dla niej jakoś typowe. Gainsbourg z wiekiem ucieka „ładnym” sesjom, „ślicznym” ubraniom i „eleganckim” fotografiom. Ma być w jej stylu. A ten to albo szaleństwo, oddanie się wizji artystów – fotografów, stylistów, albo jak najbardziej szczerze i naturalnie. Takie zdjęcia jak to otwierające dla „Marie Claire” (2015), wyretuszowane, milutkie, to już rzadkość. Fot: Laurence Ellis.

Tu – w dalszej części sesji – jest Charlotte taka, jaką siebie widzi najchętniej.

Jeśli ułożycie obok siebie wszystkie cztery „dorosłe” płyty Charlotte, kolorystyka okładek nie pozostawia wątpliwości, w jakich barwach widzi siebie artystka. Jest zresztą coś w szlachetności czarno – białej fotografii, w tej redukcji sztuk i sztuczek co bardzo do jej wizerunku pasuje. Sesja dla „Oyster Magazine”, rok 2012, fot: Will Davidson.

Jeśli Charlotte w kolorze, to z nutką nostalgii, czegoś vintage. Nie tylko wokalnie nie krzyczy. Nie tylko prywatnie nie chce być zauważana. Jest pewna subtelność koloru w jej fotografiach, coś delikatnego i ciepłego. Zarówno w sesji dla „Spin” z 2008 roku (fot: Alexei Hay) , jak i tej dla „Office Magazine” z 2016 (fot: Casper Sejersen):

Były oczywiście podejścia „full glamour”, jak choćby ta okładkowa sesja Craiga McDeana ze wspomnianego numeru paryskiego „Vogue”, ale to było ponad 10 lat temu, w wizerunkowej dojrzałości to jak prehistoria. Dziś patrzę na nią na tym zdjęciu i myślę, że nie rozpoznaję tej kobiety, nie wiem kto to.

b7f60eb34caae7d87887991c5d807c26

Za to Charlotte z sesji dla „Self Service” z 2014 roku (fot: Casper Sejersen) to dziewczyna w swoim modowym żywiole, spędziła ponad dekadę wierna projektom Nicolasa Ghesquière’a najpierw dla Balenciagi, później dla Louis Vuitton – w tych rzeczach zresztą w sesji pozuje. Dziś wierna modzie bardziej seksownej i wprost, na oficjalne wyjścia wybiera Yves Saint Laurent pokazując jak definiuje się w Paryżu (nawet jeśli dom to dziś NY) zmysłowość. Fasonem i naturalnością, klasyką i niepoprawnością. Nie napiszę tu, że „pięknie się starzeje”, bo to niemądre zdanie. Ale na naszych oczach zdobywa pewność siebie i komfort w swojej skórze – i jako artystka, i jako kobieta. Na pewno będziemy do sierpnia wracać tu do niej – chociaż trzyma się poza głównym nurtem, w swojej odrębności pozostaje wspaniałą inspiracją.

A ostatnie zdjęcie to już znalezisko. Autoportret nastoletniej Charlotte. W pewnym sensie mówi wszystko to, co powyżej. I dużo więcej.

gainsbourg6

Off Festival Katowice 3-5 sierpnia 2018.

3 thoughts on “Charlotte Gainsbourg

  • 17/04/2018 at 17:56
    Permalink

    Piękne zdjęcia bo i kobieta piękna. :)
    Macie Panie coś wspólnego. W jakimś sensie jesteście podobne. :)
    Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin!!! :)

    Reply
  • 17/04/2018 at 21:21
    Permalink

    Ale jest też sesja dla „Madame Figaro” z 2017 roku (zdjęcia Markus Pritzi) czy dla francuskiego ELLE z 2016 roku (zdjęcia Steven Pan). Na obu Charlotte pogodna, spełniona, zaryzykowałbym wręcz stwierdzenia szczęśliwa.

    Reply
  • 10/05/2018 at 10:38
    Permalink

    To jedna z tych niewielu Kobiet, do których mogę powiedzieć: KOCHAM!

    Reply

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *