Dziś Lara Stone w nowym numerze hiszpańskiego „Vogue” – to ta edycja tytułu, w której kobiety są szczęśliwe i to widać (wybaczcie złośliwość). Wrzucam te zdjęcia spontanicznie i bez jakiegoś wielkiego merytorycznego zaplecza, ale ponoć to jej pierwsza okładkowa sesja dla tej edycji biblii mody – jeśli tak, jaki wspaniały debiut! Pisałam o Larze na blogu wielokrotnie, choćby tu. Uwielbiam jej naburmuszony sex appeal. I to, jak rozkwita przed obiektywem – wiek zabiera jej efekt „wow”, gdy idzie londyńską ulicą, ale gdy pracuje, niezmiennie przypomina, dlaczego od dekady jest w pierwszej lidze „prawdziwych” modelek (bo całego insta – familia klanu Kardashian nie liczę). Lara ma w sobie to cudowne, niedefiniowane coś.
Także na tych zdjęciach, w sesji Escuela de Sirenas (fot: Bjorn Iooss), gdzie Lara jest dzikim, otwartym, namiętnym morzem, obietnicą lata. Wspaniałe zdjęcia mają w sobie pewną tajemnicę i widzę ją i tu. Ten smutek portretu… Piękna sesja, mam nadzieję, że spodoba się i Wam. Mnie zabiera w miejsca, gdzie natura wygra z kulturą, pasja z wstrzemięźliwością, a emocja z rozumem. A jeśli będę do tego w pięknej sukni, to tylko lepiej!
Najpiękniejsze drugie i czwarte. Choć i portret ma coś w sobie.