W naszym nigdy nie kończącym się akcie adoracji francuskich dziewczyn, czas na kolejną. Tutaj sprawa jest bardziej skomplikowana, dzisiejsza bohaterka urodziła się w Paryżu, ale mieszka w Nowym Jorku (zostawić Paryż?!), jej ojciec jest Francuzem, a matka Amerykanką. Camille Rowe ma w sobie mnóstwo słonecznego uroku opalonych piękności z Los Angeles, ale i dość paryskiego naburmuszenia i pretensji dziewczyn, które wiedzą, że są fajniejsze niż wszystkie inne. Mieszanka zdaje się być na tyle czarująca, że zrobiła z Rowe jedną z najbardziej rozchwytywanych obecnie kobiet. Zachwyca nie tylko urodą, ale i swoim wyglądem. I doskonale o tym wie, to jest jej pięć minut. W brytyjskim „Vogue” pokazuje na czym polega tajemnica jej świetnego stylu (jeansy + vintage), w „Glamour” ma już okładkę (w świecie tego bloga to żadne osiągnięcie, ale zauważamy, bo to znaczy, że jej popularność nie jest już niszowa), a w kwietniowym numerze „Playboy’a” ma okładkę i towarzyszącą jej sesję. Amerykański „Playboy”, jak pewnie wiecie, zrezygnował z „pewnego rodzaju nagości” i dziś pokazuje zupełnie inną erotykę. A ponieważ w tym temacie nikt nie robi tego lepiej niż Francuzi… Poznajcie wiosenną Playmate nowych czasów.
Camille ma w sobie coś z amerykańskiej dziewczyny z lat 70. To ten typ urody, trochę pod młode Candice Bergen i Cybill Shepherd. Mogłaby zagrać w „Taksówkarzu”. I podrywać muzyków za kulisami w „Almost Famous”. Tak, to piękno skazane na sukces. Uczepię się tego francuskiego łącznika, bo, widzicie, Camille lubi się rozbierać. Nie przekracza pewnych granic – nie w sensie śmiałości, w „Lui” pokazała wszystko, ale bardzo starannie wybiera miejsca i konteksty. Jest więc w niej coś z nieskomplikowanej bezpretensjonalnej dziewczyny, ale i z kociaka, który rozpala zmysły. Wie, jakie ma atuty, jak bardzo inne od szczuplutkiej Alexy Chung czy uroczej chłopczycy Lou Doillon. Camille to blond włosy i piękne piersi. Dodajcie do tego skąpy t-shirt i idealnie dopasowane jeansy i macie dziewczynę marzeń roku 2016. Albo nie dodawajcie, Rowe zdaje się nie ma nic przeciwko…
Ta dziewczyna doskonale wie, w czym jej najlepiej. I nauczyła się, że eksperymenty, poszukiwania stylu odciągają od całego pakietu, z jakim można z pełną mocą wejść w świat. Więc niechętnie się przebiera, daje stylizować, za to ochoczo buduje wizerunek retro seksbomby dla bardziej wyrafinowanego odbiorcy. Dlatego sama wystylizowała tę sesję, pozuje w swoich ubraniach. Gdyby ktoś chciał patrzeć na ubrania…
Strasznie podoba mi się ta sesja. Jest subtelnie erotyczna, zmysłowa. W czasach dominacji – szczególnie w seksualnym kontekście – urody z „Kardashian” w nazwisku, takie naturalne piękno zachwyca wręcz podwójnie. Raz, że – zauważcie – efekt osiągnęli bez pasów, podwiązek, pończoch, gadżetów, zero rzekomo niezawodnych czerni i czerwieni. Dwa, że więcej dzieje się w głowie odbiorcy niż na samym zdjęciu. Nawet nie dopisuję tu +18, a zarazem nie mam wątpliwości, tu jest seks, dużo seksu. Papieros, piegi, przezroczystości. Niby takie proste. A to tylko literka „p”. Piękna, piękna sesja.
Zdjęcia: Guy Aroch.
Pani Aniu, faktycznie piękna sesja, dziękuję za zwrócenie na nią uwagi. Swego czasu, zastanawiałem się jak to jest, że możemy dziecku czytać czerwonego kapturka nie ukrywając przed nim śmierci babci w paszczy wilka a jednocześnie w nas, dorosłych budzą się czasem okropne skojarzenia i obrazy zupełnie nie przeznaczone dla dzieci… Oczywiście chodzi o doświadczenie, niewinne dziecko nie będzie wyobrażało sobie zjedzenia człowieka przez wilka w sposób naturalistyczny z litrami krwi na planie, ot „połknął, jak kot połyka myszkę” ;) Myślę, że podobne zjawisko dotyczy tej sesji, która dla niedoświadczonej osoby jest zupełnie niewinna a ładunek erotyczny jest ściśle związany z doświadczeniem odbiorcy. Zaryzykowałbym, że to odróżnia sztukę od pornografii (a może kiczu), że sztuka unika dosadności i dopowiedzeń, w zamian pozwalając się rozwijać w głowie, duszy odbiorcy, tworząc nowe konteksty. Tak jest z dobrą książką, filmem, gdzie oprócz oczywistej historii pojawia się wiele nawarstwień, odniesień, kontekstów.
Wszedłbym do takiego wnętrza… puszysty dywan, ciemne długie zasłony. Kiedyś to była akustyka… teraz tylko minimalizm.
Miało być odwiedziłbym takie wnętrze, szybka korekta.
Dla mnie ta pani zupełnie nie jest obca. Już od kilku lat ją obserwuję, podziwiam jej urodę i mocno kibicuję, szczególnie teraz kiedy zyskuje na popularności. Ma świetny styl (wystarczy zobaczyć video na yt z kanału british vogue gdzie pokazuje swoje szafy), ciało IDEALNE, naturalny wdzięk i piękno. Niestety tylko raz widziałam ją na polskiej okładce (to była viva moda chyba trzy lata temu – oczywiście od razu zakupiona), mam nadzieję że to się zmieni. Dzięki niej bardziej przychylnie patrzę na swoje imię – wszak znaczenie takie samo, tylko pisownia inna. Nigdy nie będę wyglądać tak jak ona, a na rendez-vous też nie mam co liczyć, więc będę dalej oglądać jej piękne sesje i życzyć jak najlepiej. Btw szkoda że rozstała się z Andrew z MGMT, tworzyli niezwykle atrakcyjną parę….
No właśnie, te pary. Niektóre idealnie wpasowane w modę i styl. Uzupełniające je, podkreślające, dopełniające. Tak było w wypadku Camille Rowe i Andrew VanWyngardena, tak było w wypadku Kate Moss i Pete Doherty, Amy Winehouse i Blake’a Fielder’a-Civil’a, Alexy Chung i Alexa Turnera i paru innych par. Ech! Szkoda, że wszystko to czas przeszły.